sobota, 3 listopada 2012

Rozdział dziesiąty

"Prawda nie niszczy nam
życia, to poczucie winy."


  Wszystko stało się tak szybko; w jednej chwili siedział tam z  zamkniętymi oczami, bojąc się zmierzyć z rzeczywistością i prawdą,  bojąc się ujrzeć na twarzy Chester'a to, co widywał prawie za każdym  razem patrząc w lustro, a w drugiej chwili zmierzał szybkim krokiem schodami w dół. Dusił się. Nie miał czym oddychać; jego organizm wręcz krzyczał o odrobinę chłodnego, otrzeźwiającego powietrza.
Nie przejmował się niczym; nie czekał na to, aż drugi mężczyzna w  końcu się odezwie, jakoś zareaguje - po prostu wybiegł ze swojego  pokoju. Uciekł. Najzwyczajniej w świecie uciekł.
Z głośnym hukiem zamknął za sobą drzwi wejściowe i próbując uspokoić  swój oddech usiadł na betonowych schodkach, prowadzących tuż pod próg domu. Tego było zdecydowanie za wiele. Najpierw wstrząsająca historia  Chester'a, która zmroziła mu krew w żyłach i przejęła go do granic  możliwości, a teraz jego własne przytłaczające uczucia i chaotyczne  myśli. Nie chciał, aby to wszystko wyszło na jaw; nie chciał, aby jego najbardziej skrywany sekret ujrzał światło dzienne i nie chciał by ludzie zaczęli postrzegać go inaczej, niż dotychczas. Tego obawiał się najbardziej; że po wszystkim inni będą patrzeć na niego, jak na kogoś, kto nie jest wart życia pośród nich, jak na najgorszego zwyrodnialca na tym świecie. Obawa przed reakcją innych, przed emocjami ukrytymi  w ich oczach była tak duża, że trzymał wszystko w sobie,  wyniszczając samego siebie.
Mimo strachu był też wściekły.
Co mu do głowy przyszło, przyznając się przed Chester'em? Powinien siedzieć cicho, jak robił to przez ostatnich kilka lat i udawać, że to zdarzenie nie miało miejsca w jego życiu. Ciężko jednak było to robić, kiedy codziennie widywał w lustrzanym odbiciu blizny, pokrywającego jego ciało. Ślady, które nie pozwalały zapomnieć, mimo największych starań. Teraz, gdy odważył się powiedzieć o wszystkim, gdy po raz pierwszy od wielu lat poruszył ten temat na głos, czuł jakby stare, zagojone, lecz nadal widoczne rany ponownie się otworzyły.
 Wziął głęboki oddech, pozwalając by  lekko chłodne powietrze  wypełniło jego płuca, kojąc rozszalałe zmysły.
Schował dłonie do dużych kieszeni spodni i rozejrzał się wokoło po  znajomej mu okolicy. To tu się wychował; to tu spędził całe swoje  dzieciństwo. Wszystkie wspomnienia w jego głowie wydawały się być tak świeże i kolorowe. Zupełnie jakby wszystko miało miejsce zaledwie dzień  wcześniej. Patrząc na ulicę widział siebie samego, uśmiechniętego od  ucha do ucha, próbującego nauczyć się jeździć na desce podczas pewnego słonecznego dnia. Widział swoją mamę, która z rozbawionym wyrazem  twarzy wołała go na obiad, oraz tatę, wysiadającego z samochodu i  machającego w jego kierunku. Widział jak z uśmiechem podchodzi do swojej żony i całuje ją w policzek.
Wszystko to zepsuł. Zniszczył rodzinę, którą tworzyli.
 Zamknął oczy, odsyłając wszystkie obrazy w niepamięć. Ciepłe palce,  które pojawiły się znienacka, delikatnie ścisnęły jego ramię,  domagając się o odrobinę uwagi. Spojrzał za siebie przez swoje lewę  ramię, by spotkać ciemne spojrzenie Chester'a, który kucał tuż za nim, po lewej stronie.
Nie widział w jego oczach pogardy, przerażenia ani oskarżenia. Było tylko  nieme pytanie i zmartwienie. Czysta troska.
Czy to działo się na prawdę? Na prawdę był tam przy nim, bez żadnych negatywnych emocji na twarzy?
Czy to było możliwe?
Nadal z ciepłą dłonią na jego ramieniu usiadł obok, nic nie mówiąc.
Cierpliwie czekał.
- Byłem wtedy głupim, trzynastoletnim dzieciakiem, gdy wróciłem ze  szkoły i zobaczyłem jak moja mama pakuje wszystkie swoje ubrania do  walizek, a następnie wkłada je do bagażnika. Zapytałem wtedy, czy się  wyprowadzamy. Odpowiedziała, że nie; że to ona odchodzi. Pytałem  czemu, krzyczałem, wyzywałem ją, a ona mówiła ciągle jedno i to samo - że musi. Nic nie rozumiałem, byłem na nią zły. Nie wiedziałem co  zrobiłem nie tak, że chciała nas - mnie - zostawić...
Nawet nie zauważył, gdy Chester położył głowę na jego ramieniu,  uważnie go słuchając i dając mu tym samym wsparcie. Mimo tego  wszystkiego na jego ustach przez ułamek sekundy pojawił się  ledwo widoczny uśmiech. Zrobiło mu się jakby cieplej na sercu, ze  świadomością, że on nadal tam był; tkwił na tych betonowych schodach, tuż obok niego, niemal przytulając się do jego ramienia.
- Chodziłem jeszcze wtedy na lekcje pianina. Matka miała mnie  odwieźć, więc kazała mi wsiąść do samochodu. Nie wiem, po co w ogóle się trudziła; może zaplanowała to sobie, jako nasze pożegnanie? Nie mam pojęcia. W każdym razie wsiadłem.  Nie rozmawialiśmy przez większość drogi, gdy ona nagle powiedziała  głupie "przepraszam". Dodała jeszcze tylko, żebym się opiekował tatą.  Coś we mnie wtedy pękło; zacząłem znowu krzyczeć, wyzywać ją, a nawet szarpać. To wszystko stało się tak szybko. Szarpnąłem za mocno,  straciła panowanie nad kierownicą i... Nawet nie wiem skąd pojawiła  się ta pieprzona ciężarówka. Nigdy nie zapomnę tego, że ostatnią  rzeczą, którą usłyszała ode mnie przed śmiercią było to, że jej  nienawidzę. Do dziś nie potrafię sobie tego wybaczyć...
Wpatrując się przed siebie, dopiero w tamtej chwili zauważył, że na  zewnątrz powoli się ściemniało. Światło w latarniach zaczęło się tlić, po to by po chwili rozjaśnić pogrążoną w szarościach okolicę jasnymi promieniami.
- To nie Twoja wina.
Cichy szept dotarł do jego uszu. Ciepły oddech mężczyzny przyjemnie  łaskotał jego szyję. Głowa Chester'a nadal znajdowała się na jego ramieniu, otulając to miejsce przyjemnym ciepłem. Te kilka słów wyrwało go z lekkiego otępienia i przywróciło go na Ziemię.
- Właśnie, że tak.
Zaprzeczył. Jego ostry i stanowczy głos zmusił blondyna do  podniesienia głowy i zerknięcia na jego twarz. Jedyne co udało mu się  wyczytać to złość i poczucie winy. Wiedział, że się obarczał, że winił siebie za to co się stało, ale nie widział podstaw do tego. Wypadki  chodzą po ludziach, prawda?
- Przestań, Mike. To był zwykły wypadek.
Ponownie ścisnął jego ramię, by trochę go uspokoić, a następnie znów  położył głowę na to same miejsce, co wcześniej.
- Wiesz co było z tego wszystkiego najgorsze?
Zapytał gorzko, ignorując wcześniejsze słowa dwudziestodwulatka.
Kiedy mężczyzna nie odpowiedział, kontynuował głosem pełnym żalu.
- Myślałem, że zostawia nas dla innej rodziny; jak bardzo się myliłem. Parę lat temu ojciec powiedział mi całą prawdę. Wiedział o tym wszystkim od samego początku, a mimo to milczał przez tak długi czas. Wracając jednak... Moja mama zawsze wybierała mniejsze zło. Tuż przed moimi trzynastymi urodzinami wykryto u niej złośliwego raka kości i wiedząc doskonale, że nie pozostało jej wiele dni, postanowiła wyjechać do jakiejś kliniki i tam w spokoju odejść. Nie chciała, abym patrzył na to jak każdego dni uchodzi z niej życie; nie chciała umierać na moich oczach. Wolała pozostawić mnie ze świadomością, iż żyje sobie szczęśliwie w innym mieście, z inną rodziną; wolała być w moich oczach znienawidzoną, ale żywą matką, niż martwą osobą.
Uśmiechnął się gorzko i smutno jednocześnie. Biały obłoczek dymu, który pojawił się przed jego oczami i ostry zapach tytoniu zmusiły go do zerknięcia na swoje ramię, gdzie nadal spoczywała głowa starszego mężczyzny.
- Nie możesz winić się za to, co się stało, Mike. To nie była Twoja wina, rozumiesz?
Spokojnie patrzył jak kolejny chmurka dymu wydostaje się z pomiędzy ust Chester'a podczas wypowiadania tych kilku słów. Jeśli miał być szczery, to dla niego były to tylko wyłącznie puste, nic nieznaczące wyrazy. Wiedział, że to była jego wina. Gdyby nie to, że szarpnął ją wtedy tak mocno za ramię, to... Właśnie? Żyłaby jeszcze? Nie, ale dla niego to i tak było bez znaczenia. Odebrał swojej matce życie, gdy on sam wyszedł z tego wypadku ze złamaną ręką i kilkoma głębszymi ranami. Oddałby za nią życie, gdyby mógł. Kochał ją całym swoim sercem, a nawet jeszcze bardziej, a teraz musiał żyć ze świadomością, że posłał kochającą i bliską mu osobę do grobu.
- Nie zrobiłeś tego umyślnie, słyszysz, człowieku? To był zwykły, pieprzony wypadek i nic tego nie zmieni.
Ponownie uśmiechnął się smutno.
Puste słowa.
Nic nie zmieni tego jak się czuł. Jak bardzo Chester by się nie starał, jak długo by mu nie tłumaczył, to on i tak nadal pozostawał w swoich oczach zwykłym mordercą.
Westchnął cicho, obserwując jak blondyn wyrzuca niedopałek papierosa na pobliski chodnik, nie zawracając sobie głowy tym, aby go przygasić. Pociągnął nosem i przybliżył się jeszcze bliżej pół-Japończyka, o ile w ogóle było to możliwe.
- Jesteś ciepły.
Wyjaśnił krótko, gdy patrząc na niego zauważył jak marszy brwi z lekkim uśmiechem. Wychodzenie na dwór w sierpniowy wieczór w zwykłej koszulce na ramiączka nie należało do najlepszych pomysłów. Mimo, że nadal oficjalnie trwało lato, to po zmroku wcale nie było już tak przyjemnie jak za dnia.
- Nadal to robisz?
Przerwał spokój, któremu dotychczas towarzyszyły tylko ciche podmuchy wiatru.
- Nadal siedzisz w narkotykach?
Dodał dla wyjaśnienia, wiedząc, że blondyn może nie domyślić się o co mu chodziło. Popatrzył na niego uważnie.
- Nie.
Ta odpowiedź zapewne w pełni usatysfakcjonowałaby innych, ale nie jego. Niby pokiwał głową w milczeniu, posyłając mu słaby uśmiech, ale sam do końca nie wiedział, czy w pełni uwierzył w jego słowa. Podobno narkoman na zawsze pozostanie narkomanem.

 Leżąc na swoim łóżku beznamiętnie wpatrywał się w biały sufit, próbując zignorować głośne chichoty i strzępki rozmów dochodzące z pokoju obok. Za żadne skarby nie mógł rozgryźć co było takiego ciekawego i interesującego w całodobowym plotkowaniu, albo rozmawianiu o ubraniach i innych mniej ważnych, babskich rzeczach.
Westchnął cicho, przekręcając oczami.
Kobiety.
 Nie zmieniając swojej pozycji, rozejrzał się po pokoju, podnosząc jedynie lekko swoją głowę. Zdecydowanie musiał znaleźć sobie jakieś pożyteczne zajęcie na wieczór. W pierwszej chwili na myśl przyszło mu posprzątanie pokoju, ale widząc ogrom bałaganu szybko zrezygnował, odnotowując w swoich myślach, by zająć się tym potem - czyli w bardzo dalekiej przyszłości. Drugą rzeczą, którą nasunął mu cichy głosik w jego głowie było zajęcie się czymś kreatywnym - dajmy na to namalowanie nowego obrazu, bądź dopracowanie kilku piosenek. Ten pomysł jednak także odrzucił, uświadamiając sobie, że ma totalną pustkę w głowie. Zero inspiracji, zero natchnienia.
Trzecia opcja wydawała się jedną z najlepszych, którą do tej pory jego mózg wymyślił. Był weekend, każdy siedział w domu, relaksując się, nic nie robiąc, więc czemu on miałby się w coś angażować, skoro najprościej w świecie mógł spędzić cały wieczór na graniu w gry wideo?
Ciche pukanie do drzwi wyrwało go z zamyślenia.
- Proszę!
Mruknął pod nosem, układając się jeszcze wygodniej na swoim dobrym, poczciwym łóżku. Jak inne meble w jego pokoju, było dość stare i nie był do końca pewien ile jeszcze zniesie, jednak nie miał sumienia tak po prostu się go pozbyć. Uśmiechnął się delikatnie, gdy do środka wślizgnęła się osoba z dużym uśmiechem na twarzy, który był mu tak bardzo dobrze znany; tak samo jak twarz, na której gościł.
- Hej.
Nie odpowiedział nic. Podniósł się jedynie do pozycji siedzącej, robiąc miejsce swojemu gościowi i posyłając jeszcze szerszy grymas radości w odpowiedzi. Śledził wzrokiem sylwetkę osoby i jej każdy ruch, gdy próbowała się przedostać przez podłogę, przykrytą mnóstwem rzeczy. Było ich tak dużo, że mieszały mu się przed oczami i sam już do końca nie był pewien, co tak właściwie znajdowało się na drewnianych, zakurzonych panelach.
- Jakieś plany na wieczór?
- Właściwie to chciałem pograć w gry. Czemu pytasz?

Oparł się plecami o ścianę, przekazując jej cały ciężar swojego ciała. Był zbyt leniwy, by siedzieć z wyprostowanymi plecami, bez żadnego oparcia. Nie minęła nawet chwila, gdy druga osoba pojawiła się tuż obok, biorąc z niego przykład i także opierając się o ciemną ścianę. Głowa bez skrępowania oparła się o jego ramię, otulając to miejsce przyjemnym ciepłem. 
- A może zamiast tego jakiś spacer, co Ty na to?
Kątem oka widział zadowolony uśmiech czający się na wąskich, jasnych ustach. Nie był pewien czy był on wywołany wygodną pozycją, myślą o spacerze po zmroku, czy po prostu dobrym humorem. 
- Tu mi dobrze.
Cichy słowa wydobyły się z jego gardła, wywołując nie wiadomo czemu cichy chichot u osoby obok. Zmarszczył brwi, analizując to dziwne zachowanie. Co było w tym takiego śmiesznego? Przecież odmówił, tak? Więc czemu ktoś miałby się z tego cieszyć, uśmiech, bądź chichotać? Przygryzł dolną wargę, próbując znaleźć w swoich słowach jakieś drugie, ukryte i zabawne znaczenie. Niczego się jednak nie doszukał, więc odpuścił, wybierając milczenie. Zamknął oczy, pozwalając swojemu umysłowi robić to, co tylko żywnie mu się podoba. Pożałował tego jednak niemal natychmiast. Wróciły do niego wspomnienia sprzed tygodnia; wszystkie słowa, ich znaczenie i ból w nich ukryty. Pamiętał każdą jedną łzę, każdy jeden szloch, który roznosił się echem po jego pokoju. Rozbicie Chester'a, jego zagubienie, przerażenie i słabość, którą w tamtej chwili zobaczył nadal go prześladowały. O tym nie da się tak po prostu zapomnieć.
- Mike?
- Mm?

Zapytał, czy może mruknął, odganiając nieprzyjemne obrazy.
Starał się nie wracać myślami do tamtych zdarzeń, by oszczędzić sobie bólu i powracającego zmartwienia o przyjaciela. Postanowił się skupić na cieple bijącym od ciała tuż obok. Było miłe; nawet bardzo.
Otworzył zaskoczony oczy, gdy po chwili przyjemne odczucie wyparowało, a ciężar głowy z jego ramienia zniknął. Nie wiadomo skąd drobna dłoń pojawiła się na jego policzku, zmuszając go, by odwrócił głowę w prawo. Dwa spojrzenia skrzyżowały się i zanim cokolwiek mógł poradzić, zrobić, albo powiedzieć, jego usta zostały przykryte przez mniejsze. Krótki, drobny pocałunek wystarczył, by zdziwienie pojawiło się na jego twarzy, w postaci szeroko otwartych oczu i lekko uchylonych warg.
- Co Ty ro...
Gdy tylko jasne, wąskie usta odsunęły się od jego, o kilka milimetrów, dając mu okazję do zareagowania, z jego gardła wydobyło się ciche, chrapliwe i niedokończone pytanie.
Nie dokończył go, ponieważ te same wargi ponownie połączyły się z jego lekko uchylonymi ustami, napierając tym razem mocniej, a także wykorzystując drobną przerwę między nimi do delikatnego muśnięcia ich koniuszkiem języka.
Chciał przestać. Na prawdę chciał, bo wiedział, że to nie powinno mieć, tak na prawdę miejsca, ale nie potrafił. Myśli, że byli przyjaciółmi, że nie chciał niczego psuć odeszły w niepamięć. Liczyło się tylko i wyłącznie to przyjemne uczucie, kumulujące się w jego brzuchu, a następnie rozchodzące się po jego ciele. Nie obchodziła go osoba, nie obchodziła go więź z nią łącząca; były tylko same usta, jakby nienależące do nikogo; były ciepłe dłonie chwytające się jego pasa i przyciągające go bliżej. Zatracił się w tym tak bardzo, że nawet nie zdawał sobie sprawy, iż z każdą chwilą pochyla się do przodu coraz bardziej, niemal kładąc się na ciele pod nim.
- Mike, widziałeś może Annę? Miała pomóc w czymś Saman...
Obydwoje odsunęli się od siebie przestraszeni, tak nagłym pojawieniem się trzeciej osoby w pokoju. Pół-Japończyk oderwał spojrzenie od radosnego uśmiechu, który malował się na tych różowych ustach, które przed chwilą całowały jego i przeniósł je w kierunku drzwi, gdzie napotkał przenikliwe spojrzenie Chester'a.
- Sam, znalazłem ją!
Blondyn wykrzyknął, stojąc w przejściu, między małym korytarzem, a pomieszczeniem, w którym on sam się znajdował, wraz z pozostałą dwójką. Nieświadomie jego dłoń zacisnęła się jeszcze mocniej na koszulce, którą trzymał w rękach. Naga pierś unosiła się z każdym oddechem, który zdawał się przyśpieszać z każdą sekundą. Zmierzył młodszą kobietę zimnym spojrzeniem, uśmiechają się - na gust Michael'a - zbyt sztucznie.
- Zaraz wracam.
Anna podniosła się z łóżka, na którym praktycznie leżała i uśmiechnęła się w stronę Shinody, niby to przypadkiem głaszcząc jego dłoń. Wyminęła blondyna, nadal stojącego tam z tym wymuszonym uśmiechem, który i tak z sekundy, na sekundę robił się coraz mniejszy, a następnie opuściła pokój.
W pomieszczeniu zapadła głucha cisza. W powietrzu wisiała dziwna atmosfera. Patrzyli na siebie nawzajem, próbując wyczytać cokolwiek ze swoich twarzy. Michael uśmiechał się nieśmiało, eksponując swoje lekko zaróżowione policzki, a w jego oczach czaiło się zakłopotanie. Sam do końca nie wiedział jak miał się zachować, a dziwne zachowanie jego przyjaciela wcale mu nie pomagało. Natomiast Chester stał tam dalej z pustym wyrazem twarzy, który dosłownie nie wyrażał nic.
Czas jakby stanął w miejscu.
- Jesteś gotowy?
Dwudziestodwulatek ocknął się z dziwnego transu i rzucił szybkie spojrzenie na przedpokój, gdzie krzątała się jego żona. Szybko wciągnął koszulkę trzymaną w dłoni przez swoją głowę i odmruknął coś niewyraźnego pod nosem.
- Udanej kolacji.
Mike posłał mu mały, jednak szczery uśmiech, próbując jakoś pozbyć się dziwnego napięcia, panującego między nimi. Nie miał pojęcia skąd się ono pojawiło i co było jego przyczyną. Tak samo nie znał powodu dziwnego zachowania przyjaciela.
- Miłego wieczoru.
Ciemnooki mężczyzna mógł przysiąc, że w głosie Chester'a usłyszał coś na kształt złości i zawiłości jednocześnie, połączonych z jakaś dziwną aluzją. Blondyn opuścił pokój Mike'a, nie kłopocząc się nawet odwzajemnieniem uśmiechu. Jego wyraz twarzy był niesamowicie chłodny, gdy rzucił pół-Japończykowi ostatnie spojrzenie. Zimny jak nigdy.
Ale było coś jeszcze. Coś, czego on nie potrafił dokładnie określić.
Gdyby jednak mógł zobaczyć odczucia Bennington'a w tamtej chwili, wiedziałby, że czuł się urażony, a także zraniony i że kolacja, która miała zadecydować o dalszych losach jego małżeństwa, wcale nie będzie już taka udana, ani przyjemna.
 Pozostawało tylko jedno pytanie.
 Czemu?

  
------------------------------------------------------
I jest równa dziesiątka. Nie wiem jakim cudem, ale jest.  Wiem, że wątek Bennody nadal stoi w miejscu, ale w najbliższych rozdziałach gwarantuję jej rozwój. 
Tym razem próbowałam ograniczyć opisy i mam dziwne przeczucie, że coś spieprzyłam, ale już mniejsza o to.
Mam tylko nadzieję, że przynajmniej odrobinę się podobało.

8 komentarzy:

  1. booożeee, to było cu-do-wne *.* serio, kocham to! ♥♥♥ pierwsza część smutna, miałam aż ciary. po poprzednim rozdziale myślała, że Mike to jakiś morderca czy coś, ale dobrze, że tak nie jest ;>
    druga część - bożee... była cudowna,nieziemska i w ogóle, aż się okazało, że to Anna. myślałam już, że to Chester -.-
    no i końcówka, kiedy Chaz wypieprzył Annę z pokoju. dobrze, że tak szybko przyszedł, zanim się rozkręcili. domyślam się, że już powoli się będzie rozkręcać Bennodowanie, skoro Chester już pewnie sobie uświadomił, że coś czuje do Mike'a. ;3 teraz tylko zostaje czekać na rozwinięcie akcji ;> i tak przy okazji, czytając ten rozdział, wpadł mi do głowy pomysł na Bennodę ;d
    zapraszam do mnie na icutyououtnowsetmefree.blogspot.com
    czeeekam na kolejny!

    OdpowiedzUsuń
  2. Strasznie smutny początek, to okropne, że Mikey się tak obarcza całą winą za wypadek, czasami w naszym życiu dzieją się rzeczy, których nie możemy w żaden sposób powstrzymać. Za to druga część... wprawdzie wiedziałam, że osobą całującą Mike'a nie będzie Chester to mimo wszystko miałam na to jakąś taką cichą nadzieję, no ale jednak Anna. A Chester... czyżby był zazdrosny? ;> No i ta kolacja, która "ma decydować o losach jego małżeństwa" czyżby to miało oznaczać koniec związku z Sam?
    Ja również życzę dużo weny i mogę tylko dodać, że, nie obiecuję, ale postaram się dodać kolejny rozdział szybciej, bo mam na niego jakiś tam pomysł.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetnie, świetnie, świetnie!
    Znalazłam jeden mały błąd:
    "Wszystko stało się tak szybko; w jeden chwili siedział tam z zamkniętymi oczami" -chyba powinno być w jednej, czyż nie ? :D
    Rozdział całościowo mi się bardzo podobał, jak zwykle idealnie opisałaś uczucia. Pierwsza część była smutna, jednak podobała mi się ona bardzo gdyż mogłam dowiedzieć się w końcu jak zginęła matka Mike i miałam niezłe ciary czytając to. Szczerze? Wolałabym żeby Mike i Chez pozostali przyjaciółmi, gdyż niejarają mnie relacje męsko-męskie :D Mimo wszystko możesz być pewna, że nie zrezygnuję z czytania Twojego opowiadania!
    Pozdrawiam i życzę powodzenia! :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Śliczny rozdział. Muszę przyznać, że wciągnął mnie bardziej niż poprzedni. Na początku naprawdę porwała mnie ta mieszanka poczucia winy, smutku i osobistej tragedii - to było takie prawdziwe oraz pełne uczuć, emocji i... widać w tym prawdziwą pasję, świetnie to zrobiłaś. Chociaż potem odczułam taką melancholię mimo tego wątku z pocałunkiem(tu mnie naprawdę zaskoczyłaś). Potem to napięcie, gdy spokój zostaje zaburzony przez pojawienie się Chestera i ta cicha, pewnie niezrozumiała przez niego samego zazdrość. Oprócz tego, przyglądając się dokładniej, znalazłam sporo interesujących, poruszających momentów. Ciekawe jak się to wszystko dalej potoczy.
    Nie powiem, że czyta się to łatwo, ale to wcale nie znaczy, że źle. Jak już mówiłam masz bardzo ciekawy styl, piszesz zupełnie inaczej, a ja mam słabość do inności. Widać kiedy piszesz z pasją i uczuciem, a kiedy, tak mi się przynajmniej zdaje, jest to nieco wymuszone. Akcja jest tak jakby czasem wyrwana z rzeczywistości, poza kontrolą, często trudno też rozgryźć, co masz na myśli. Ogólnie dużo w tym melancholii, raczej musisz poćwiczyć wprowadzanie napięcia, nagłą zmianę wypadków, tak by zainteresowały czytelnika. Najlepiej jest to robić przez odpowiednie znaki interpunkcyjne jak wykrzykniki, wielokropki - nie bój się ich wstawiać. Ważna jest też forma tekstu - nie może być zbyt spójny, więcej urwanych wątków urozmaici całą historię. To główny wątek powinien być najbardziej rozbudowany i "opisany", ale bez przesady. Czasowniki - ich nagromadzenie jest jak najbardziej wskazane, by nadać dynamiki, której mi tu trochę brakuje.
    Błędy zdarzają się każdemu.
    Podsumowując, dobrze napisany, ciekawy rozdział, ale więcej dynamiki i pasji w pisaniu!
    Bardzo intryguje mnie to opowiadanie i jego rozwój, więc regularnie zaglądam. Powodzenia!

    I jeszcze jedno. Mam dla Ciebie małą radę, tak od serca. Pisz tak aby sprawiało Ci to jak największą satysfakcję, szaleństwo i brak barier uczuć i wyobraźni jest wskazane. Rób to tak, jakbyś ty potem chciała to przeczytać i sama poczujesz się ciekawa, co będzie dalej. I nie martw się tym, że komuś się nie spodoba, jeśli ty będziesz z siebie dumna, inni się na Tobie poznają. Krytyka jest dobra. Ja sądzę, że jeśli ktoś krytykuje moją pracę, to powinnam się cieszyć, że dzieło jest warte krytyki i biorę do serca to, co uważam za słuszne, a resztę puszczam mimo uszu, bo przecież nikt nie jest nieomylny, a ja sama wiem najlepiej co mam na myśli i co chciałam osiągnąć tworząc.
    Jeszcze raz życzę szczęścia, weny i pasji w tworzeniu, bo ona jest najważniejsza.

    OdpowiedzUsuń
  5. Co? A więc to była Anna... Ech, a tak bardzo liczyłam, że to będzie Chester. :< No trudno, doczekam się kiedyś na penwno :) Pierwsza część faktycznie świetna! I powiem Ci, że bardziej podoba mi się ta forma. Skrócone opisy, a jednak nadal piękne i dynamiczne. Uwierz, że jest lepiej, naprawdę! Bardzo lubię Twoje opowiadanie, Twój styl... serio! I czekam z niecierpliwością na rozwój bennody.
    Mam nadzieję, że kolejny też już niedługo! ;3

    OdpowiedzUsuń
  6. http://icutyououtnowsetmefree.blogspot.com/ zapraszam :>

    OdpowiedzUsuń
  7. wiesz co? też sie trochę rozczarowałam, że to była Anna.. myślałam, że już będzie coś z Bennody, ale okay, wszystko w swoim czasie, prawda? :d hm, w sumie to nie dziwię sie, że Mike obarcza sie winą za tamten wypadek. sama pewnie bym nie mogła normalnie funkcjonować po takim wydarzeniu :c biedny, serio, aż mi się smutno zrobiło :c

    OdpowiedzUsuń
  8. Hej :) Informuję, że dodałam nowy rozdział :D Zapraszam :) I czekam niecierpliwe na kolejny z Twojej strony.

    OdpowiedzUsuń