lecz w dążeniu do niego."
Czuł jak jego oczy samowolnie zamykają się ze zmęczenia. Mimo, że za wszelką cenę próbował zwalczyć senność, która go ogarniała, to nie potrafił się od niej odpędzić. Ruch za oknem, przy którym siedział był tak mały, że nie miał na czym skupić wzroku, tym samym zmuszając swój mózg do chociażby najmniejszego wysiłku.
Przedmieścia Phoenix same w sobie nie były zbyt ruchliwe, nawet w weekendy. Zupełne przeciwieństwo w porównaniu do centrum. Tam ludzie biegali od jednego miejsca do drugiego, śpiesząc się i nie zwracając na nic uwagi, a tu? Tu było tak cicho i spokojnie.
Było też inaczej. Inne budynki, ulice, atmosfera - wszystko zupełnie nowe i nieznane. Może to dziecinne, ale poczuł się odrobinę jak jakiś łowca wartościowych rzeczy. Przyjechał do nieznanego mu miasta, aby poznać kogoś z wielkim głosem. To tak jakby wyruszyć w nieznane w poszukiwaniu skarbu. Idiotyczne? Być może, ale właśnie tak się czuł.
Mężczyzna westchnął w myślach, widząc swoje odbicie w szklanej tafli okna.
Patrzył na młodego człowieka, siedzącego - a może raczej prawie leżącego - na krześle, z lekko przymkniętymi brązowymi oczami. Miał na sobie czarny T-shirt z białym nadrukiem, który zdawał się być dla niego o jakieś dwa rozmiary za duży. Tak samo było z jeansowymi spodniami, które trzymały się na jego biodrach tylko dzięki czarnemu paskowi. Były nie o tyle co za duże, ale bardzo luźne. Zwisały swobodnie wzdłuż jego nóg, tak jakby miały na celu ich ukrycie. Krok spodni znajdował się niżej niż powinien, co sprawiało, że wyglądał dość niechlujnie. Mu jednak to nie przeszkadzało, lubił się tak ubierać, lubił czuć się komfortowo.
Przejechał delikatnie dłonią, wzdłuż swoich włosów, poprawiając ich wygląd. Nadal były krótkie i nadal lubił mieć je nastroszone i zmierzwione.
Jego odbicie, uśmiechnęło się pod nosem, pocierając brodę kciukiem i palcem wskazującym.
Rzadko kiedy można było go zobaczyć bez zarostu na podbródku. Lubił go mieć, czuł się wtedy starszy i dojrzalszy, a w dodatku dodawał trochę więcej męskości jego rysom twarzy.
Odwrócił wzrok, przenosząc go na swoje dłonie, oparte o brzeg stolika. Zaczął wystukiwać rytm o blat, aby w jakikolwiek sposób zabić czas i zająć czymś myśli. Nie musiał czekać długo, by obrazy wypełniły jego umysł.
Uśmiechnął się pod nosem, widząc wspomnienia minionej nocy w swojej głowie, które zmusiły mózg do jakiegokolwiek wysiłku.
Po dniu pełnym wrażeń, które zafundował mu jego przyjaciel Brad, krzycząc, błagając i przemawiając mu do rozsądku, zasnął bardzo szybko. Spał jak zabity, ale tylko do czasu. Teoretycznie z takiego snu nic nie powinno było go wyrwać, a jednak. Wystarczył jeden sygnał dzwoniącego telefonu, aby otworzył oczy. Kolejne dwa sygnały, czy trzy towarzyszyły mu jeszcze przy odplątywaniu się ze swojej kołdry. Kiedy w końcu uwolnił ręce, na oślep sięgnął w stronę szafki nocnej, stojącej nieopodal, gdzie znajdował się dzwoniący telefon. Podniósł słuchawkę, przykładając ją do ucha, mamrocząc zaspane "Tak?" pod nosem. Kiedy w odpowiedzi, po drugiej stronie usłyszał głos Chester'a, rozbudził się całkowicie, zastanawiając czy przypadkiem to nie jest jakiś kolejny sen z jego udziałem.
Nie wierzył własnym uszom, był całkowicie pewien, że Chester zadzwoni po jakimś tygodniu, o ile nie po miesiącu.
Zapytał wtedy Mike'a czy mogą porozmawiać. On z uśmiechem szybko podniósł się do pozycji siedzącej i opierając się plecami o ścianę odpowiedział, że jasne.
Nie rozmawiali zbyt długo, omówili jedynie miejsce spotkania, godzinę i inne detale, po czym oboje życzyli sobie dobrej nocy, dodając, że nie mogą doczekać się momentu, w którym się zobaczą i poznają.
Dzięki temu telefonowi i rozmowie - czy może raczej przez nie - Mike nie zasnął już przez resztę nocy. Emocje wzięły górę i po prostu cieszył się jak małe dziecko. Był tak podekscytowany, że jego mózg nie pozwalał mu zmrużyć oka, choćby na kilka minut. Rano oczywiście mu to nie przysłużyło, ze względu na to, że czekała go siedmiogodzinna droga do Phoenix w Arizonie.
Siedząc teraz przy oknie, uśmiechnął się, jednocześnie ziewając. Był zmęczony, owszem, ale jego mózg zaczął pracować znacznie szybciej na myśl, że niedługo spotka ich ostatnią nadzieję - Chester'a. Rozglądając się po lokalu, w poszukiwaniu zegara nie zauważył, że ktoś zza lady uważnie go obserwuje, nie spuszczając z niego wzroku.
Kiedy w końcu znalazł to czego szukał, rzucił tylko jedno krótkie spojrzenie na tarczę dużego zegara. Szesnasta czterdzieści trzy.
Tylko kilka minut dzieliło go od godziny siedemnastej; kilka minut od spotkania Bennington'a. Owszem - przybył przed czasem, ale wolał być wcześniej, niż się spóźnić. Nie lubił jak ktoś umawiał się z nim na daną godzinę, a pojawiał się po ustalonym czasie, więc sam też tego nie robił.
Ponownie rozejrzał się po sali, lecz tym razem w poszukiwaniu...
No właśnie, kogo? Nawet nie wiedział, jak Chester wygląda.
Mężczyzna był na tyle sprytny, by zapytać podczas ich telefonicznej rozmowy, czy Mike ma coś charakterystycznego w wyglądzie, co ułatwiłoby mu jego rozpoznanie. Odpowiedział oczywiście, że jest pół-Japończykiem. No bo co może być bardziej charakterystycznego jeżeli nie jego azjatyckie rysy twarzy?
Sam jednak był chyba zbyt zaspany, aby zapytać po czym on sam pozna Chester'a.
Wrócił wzrokiem do swojego stolika i o mało nie podskoczył widząc czyjąś sylwetkę przed swoimi oczami. Nieznajomy miał na sobie białą bluzkę z rękawami podwiniętymi, aż pod same łokcie, która kontrastowała z czarnymi, luźnymi spodniami. Zdawały się być o dwa rozmiary dla niego za duże. Okulary na jego nosie, nienaturalny odcień blondu na głowie i czarne kolczyki w uszach, sprawiły, że wyglądał na młodszego, niż był w rzeczywistości. Włosy wymodelowane na jeża dodawały mu jakiejś zadziorności. Mike odniósł nieodparte wrażenie, że ułożenie ich zajęło mu więcej, niż było to konieczne, co w rzeczywistości było prawdą. Starszy mężczyzna spędzał przed lustrem trochę więcej niż inni jego rówieśnicy, oraz pozostałe osobniki tej samej płci, ale jakoś nie specjalnie go to obchodziło.
Inną rzeczą, która rzuciła się ciemnookiemu mężczyźnie w oczy były tatuaże dookoła nadgarstków blondyna. Były to niebieskie płomienie z dodatkiem czerwonego, które pięły się ku górze i zatrzymywały się mniej więcej w połowie przedramienia.
Nie wiedział do końca co konkretnie sprawiło, że wpatrywał się w niego jak idiota, ale było coś takiego w jego wyglądzie, co przykuwało uwagę i wzrok.
Autentyczność. Tak, to chyba było to.
Nieznajomy blondyn uśmiechał się lekko w jego stronę, trzymając kawę w obu dłoniach, z nad której unosiła się nadal mgiełka pary.
- Mike, zgadza się?
Najpierw zobaczył tylko ruch jego warg, a dopiero potem do jego uszu dotarł anielski głos. Ostatkiem sił powstrzymał się, aby nie zacząć skakać jak małe dziecko, które właśnie dostało kolejny prezent. Posłał jedynie mężczyźnie ciepły i jednocześnie szeroki uśmiech, w duchu szalejąc z radości.
O to przed nim stał jego odnaleziony skarb. Chester-ich-ostatnia-nadzieja-Bennington, we własnej osobie.
- Tak! Miło Cię poznać, stary.
Nadal z szerokim uśmiechem, podniósł się z miejsca i podszedł do Chaz'a, wystawiając w jego stronę dłoń. Blondyn zaśmiał się i odstawił kubek z kawą na stolik, tuż obok czarnej czapki z daszkiem, należącej do Michael'a.
Pół-Japończyk o czekoladowym spojrzeniu uśmiechnął się jeszcze szerzej słysząc śmiech Chester'a, który był na swój sposób uroczy.
Starszy mężczyzna w końcu uścisnął oferowaną mu dłoń, gdy uwolnił swoje od kubka ciepłej kawy. Mike nawet nie zdał sobie sprawy z tego, że przyciągnął blondyna do siebie i zamknął go w przyjacielskim uścisku. To co zrobił dotarło do niego, dopiero wtedy, gdy lekko przestraszony Chester odsunął się od niego z dziwnym błyskiem w oczach. Jedyne wyjaśnienie, które wpadło do głowy młodszemu mężczyźnie to, to że musiał poczuć się niekomfortowo.
- Przepraszam, nie miałem tego na myśli, nie chcia...
- W porządku, po prostu trochę mnie zaskoczyłeś.
Spokojny głos Chester'a przerwał wypowiedź Mike'a. Uśmiech, który mu posłał miał go zapewnić, że nie chowa do niego urazy.
Nie kłamał. Na prawdę go tym zaskoczył. Drugą sprawą było to, że nie był przyzwyczajony do takiego rodzaju dotyku od strony mężczyzn. I nie wiedział czy kiedykolwiek do niego przywyknie.
- Wyglądałeś na zmęczonego, więc przyniosłem Ci kawę.
Zmiana tematu zawsze była najlepszym wyjściem z niezręcznej sytuacji. I tym razem ta metoda nie zawiodła. Blondyn ponownie chwycił kubek kawy i wręczył go ciemnowłosemu mężczyźnie. Starał się nie spanikować, gdy ciepła dłoń Michael'a dotknęła jego. Zabrał ją jak najszybciej, sądząc, że zrobił to na tyle dyskretnie, aby jego towarzysz się nie zorientował. Niestety pomylił się, Mike to zauważył, jednak nie skomentował; wymamrotał tylko podziękowania z lubieżnym uśmiechem, czując gorzki posmak kawy na ustach, gdy upił jej pierwszy łyk. Zdecydowanie to było to, czego potrzebował.
- Gdzie teraz?
Zapytał krótko, między jednym, a kolejnym łykiem. Musiał się jakoś postawić na nogi, jeśli miał wrócić do Kalifornii w jednym kawałku. Sam jeszcze nie wiedział jak tego dokona, ale akurat w tamtej chwili miał coś ważniejszego na swojej głowie.
- Pojedziemy do mnie. Zostawisz swój samochód, a potem możemy się przejść, znam kilka fajnych miejsc.
Wizja siedzenia w domu pośród krzyków jego żony, nie wydawała mu się najlepszym pomysłem. Ba! To nawet nie zaliczało się jako pomysł, czy rozwiązanie z tej sytuacji. Pokazywanie się Michael'owi od strony złego męża, bądź skrzywdzonego przez los mężczyzny - wszystko zależało od perspektywy drugiej osoby - także za bardzo mu się nie uśmiechało.
Podczas, gdy ciemnooki mężczyzna dopijał swoją kawę, on pozwolił sobie przyjrzeć mu się z bliska. Widział go już wcześniej, kiedy siedział i czekał na niego, nie wiedząc, że cały czas miał go w pobliżu. Niemal na wyciągnięcie dłoni, bo jedyne co ich od siebie dzieliło, to było kilka metrów i lada, za którą pracował.
Pamiętacie owego młodego mężczyznę, uważnie przyglądającego się pół-Japończykowi? Tak, to był Chester. Nie mógł się wtedy powstrzymać; kiedy uświadomił sobie, że to TEN Mike - ten, który jest jego szansą - nie potrafił oderwać od niego wzroku. Bał się, że jeśli spuści go z oka chociażby na sekundę, to on zniknie zabierając ze sobą jego ostatnią iskierkę nadziei oraz - w pewnym sensie - jego serce.
On jednak stał przed nim, sprawiając, że miał jego twarz wyraźnie przed oczami.
Na pierwszy rzut oka, wydawał się na prawdę miły i sympatyczny. Na pewno nie był jednym z tych zadufanych w sobie, bogatych dzieciaków, którzy sądzą, że są lepsi od innych. Ulżyło mu na tą myśl. Na prawdę ostatnią rzeczą, którą potrzebował było stracenie swojej jedynej szansy, przez jakiegoś snobistycznego idiotę.
To był tylko pierwsze wrażenie, oczywiście. A jaki okaże się na prawdę, dowie się tylko z czasem. Bo wszystko potrzebuje czasu; uświadomił to sobie nie raz przechodząc przez osobiste piekło, które albo życie mu ofiarowało, albo on sam stworzył.
- Ruszajmy więc.
Entuzjastyczny ton głosu Michael'a wyrwał go z zamyślenia. Szeroki uśmiech na jego twarzy, ukazujący białe zęby, upewnił go tylko w przekonaniu, że jest na prawdę sympatycznym i przyjaznym człowiekiem.
Kiwnął głową w odpowiedzi, obserwując jak sięga po swoją czarną czapkę, zakładając ją na głowę i wyrzuca papierowy kubek po kawie do pobliskiego kosza. Oboje z uśmiechem opuścili restaurację, podążając ramię w ramię w stronę samochodu.
Ciepły, lipcowy wietrzyk zniósł mały obłoczek dymu papierosowego wprost na młodego mężczyznę o ciemnych włosach, który machnął dłonią, odganiając go od siebie. Sam dym, czy zapach nie przeszkadzał mu aż tak bardzo. Bardziej drażnił go fakt, że to Chester palił.
Jako człowiek miał oczywiście prawo wyboru, jednak jeśli chciał zostać
wokalistą lepiej by było gdyby tego nie robił.
- Palenie to okropny nałóg.
Zaśmiał się, odganiając kolejny kłębek dymu, posłany przez wiatr w jego stronę.
- Życie to strasznie stresująca rzecz.
Odpowiedział mu z nikłym uśmiechem, błąkającym się na jego ustach, pomiędzy jednym i drugim buchem.
- Racja.
Przyznał z cichym westchnięciem, patrząc na swoje splecione dłonie.
Oboje siedzieli na oparciu drewnianej ławki, trzymając nogi na siedzeniu. On opierał łokcie o swoje kolana, które były oddalone o siebie o jakieś trzydzieści centymetrów, a między nimi trzymał właśnie swoje dłonie, w które się intensywnie wpatrywał.
Tak, życie faktycznie potrafi być bardzo stresujące.
Sam całkiem nie dawno miał okazję się o tym przekonać na własnej skórze. Nie poznawał samego siebie. Był nerwowy, krzyczał, wrzeszczał, rzucał czym popadnie, a nawet kogoś uderzył. Teraz faktycznie czuł się winny i nawet fakt, iż ten idiota Mark na to zasłużył nie pomógł w pokonaniu wyrzutów sumienia.
- Uhm, Chester?
- Mm?
Wymamrotał zaciągając się po raz ostatni i wyrzucając niedopałek papierosa na ziemię.
- Masz nam za złe te dwa lata?
Tych kilka słów, przesiąkniętych nutą strachu opuściło jego lekko ściśnięte gardło.
Nie chciał zadawać tego pytania, bo bał się odpowiedzi, którą mógłby usłyszeć z ust mężczyzny, siedzącego tuż obok niego.
Ale wiedział, że musi to zrobić.
- Palenie to okropny nałóg.
Zaśmiał się, odganiając kolejny kłębek dymu, posłany przez wiatr w jego stronę.
- Życie to strasznie stresująca rzecz.
Odpowiedział mu z nikłym uśmiechem, błąkającym się na jego ustach, pomiędzy jednym i drugim buchem.
- Racja.
Przyznał z cichym westchnięciem, patrząc na swoje splecione dłonie.
Oboje siedzieli na oparciu drewnianej ławki, trzymając nogi na siedzeniu. On opierał łokcie o swoje kolana, które były oddalone o siebie o jakieś trzydzieści centymetrów, a między nimi trzymał właśnie swoje dłonie, w które się intensywnie wpatrywał.
Tak, życie faktycznie potrafi być bardzo stresujące.
Sam całkiem nie dawno miał okazję się o tym przekonać na własnej skórze. Nie poznawał samego siebie. Był nerwowy, krzyczał, wrzeszczał, rzucał czym popadnie, a nawet kogoś uderzył. Teraz faktycznie czuł się winny i nawet fakt, iż ten idiota Mark na to zasłużył nie pomógł w pokonaniu wyrzutów sumienia.
- Uhm, Chester?
- Mm?
Wymamrotał zaciągając się po raz ostatni i wyrzucając niedopałek papierosa na ziemię.
- Masz nam za złe te dwa lata?
Tych kilka słów, przesiąkniętych nutą strachu opuściło jego lekko ściśnięte gardło.
Nie chciał zadawać tego pytania, bo bał się odpowiedzi, którą mógłby usłyszeć z ust mężczyzny, siedzącego tuż obok niego.
Ale wiedział, że musi to zrobić.
Czasem przecież
trzeba robić to, na wcale nie mamy ochoty. To kolejna wada, którą ma w zanadrzu
dla nas nasze życie. Kiedy nie usłyszał żadnej odpowiedzi, podniósł wzrok i
spojrzał w lewą stronę, gdzie znajdował się blondyn, patrzący na niego w
milczeniu. Nie musiał słyszeć odpowiedzi z jego ust. Już ją zobaczył. W jego oczach.
- Przepraszam Cię za to, stary. To na prawdę nie miało tak wyglądać. Uwierz mi na prawdę Twoje demo nam się spodobało, ale... Tak po prostu wyszło, sam wiesz jakie jest życie, człowiek chwyta każdą szansę jaką ma.
Mike nigdy nie był dobry w przepraszaniu, bo nigdy nie wiedział jak sensownie wyrazić to co czuł w kilku słowach, co było dość ironiczne, zważając na to, że pisał teksty, w których zawarte były skrawki jego samego i jego własnego życia.
- Nie musisz się tłumaczyć, Mike. Ja to rozumiem, po prostu zapomnijmy już o tym, dobrze?
Wydawałoby się że dobry humor i miła atmosfera wyparowały, a ich miejsce zajęła powaga. Może i tak było. Ale tylko przez kilka sekund, bo już po chwili Mike posłał mu lekki uśmiech, jakby próbując przekazać mu, że nie ma się czym przejmować; on szybko zostawiał to co złe za sobą - a przynajmniej się starał. Wychodził z założenia, że lepiej cieszyć się tym co mamy w danej chwili, niż rozpamiętywać przykrości z przeszłości.
Nie minęła nawet minuta, a głośny wybuch śmiechu zagłuszył dotychczas panującą ciszę.
- Co?
Nie tylko uśmiech, ale też śmiech Shinody był zaraźliwy. Wiecie, ten słynny Mike'owaty uśmiech. Działa na każdego. Więc Chester – zarażony śmiechem, nie mający innego wyboru – także się zaśmiał, zadając to krótkie pytanie.
- Pamiętasz jak Brad wczoraj do Ciebie zadzwonił?
Kiwnięcie głową i uśmiech na twarzy blondyna, zmusił go do kontynuowania.
- Mu udało się to za pierwszym razem...
Słowa wymieszane z jego śmiechem ciężko było zrozumieć, ale starszemu mężczyźnie jakimś cudem się to udało.
-... ja próbowałem przez kilka dni i nic...
Kolejny wybuch śmiechu i szerszy uśmiech na twarzy, spowodowany tym całkiem uroczym dźwiękiem.
-... a wiesz czemu?
Mike z trudem spojrzał na swojego towarzysza, który z jeszcze większym uśmieszkiem pokręcił głową. Czując skurcz mięśni brzucha, wywołany intensywnym śmiechem miał trudności z dokończeniem historii.
- ... pomyliłem numery!
Dokończył wybuchając jeszcze głośniejszym śmiechem. Chester nie do końca wiedział co w tej historii było takiego śmiesznego, ale słysząc radość i rozbawienie w tonie chłopaka obok, nie pozostawało mu nic innego niż tylko dołączenie do niego.
Jego serce drgnęło, a w jego okolicy poczuł przyjemne ciepło. Może wydawać Wam się to dziwne, ale w tamtym momencie odniósł wrażenie, jakby znał go od lat. I było mu z tym dobrze. Nawet bardzo.
- Przepraszam Cię za to, stary. To na prawdę nie miało tak wyglądać. Uwierz mi na prawdę Twoje demo nam się spodobało, ale... Tak po prostu wyszło, sam wiesz jakie jest życie, człowiek chwyta każdą szansę jaką ma.
Mike nigdy nie był dobry w przepraszaniu, bo nigdy nie wiedział jak sensownie wyrazić to co czuł w kilku słowach, co było dość ironiczne, zważając na to, że pisał teksty, w których zawarte były skrawki jego samego i jego własnego życia.
- Nie musisz się tłumaczyć, Mike. Ja to rozumiem, po prostu zapomnijmy już o tym, dobrze?
Wydawałoby się że dobry humor i miła atmosfera wyparowały, a ich miejsce zajęła powaga. Może i tak było. Ale tylko przez kilka sekund, bo już po chwili Mike posłał mu lekki uśmiech, jakby próbując przekazać mu, że nie ma się czym przejmować; on szybko zostawiał to co złe za sobą - a przynajmniej się starał. Wychodził z założenia, że lepiej cieszyć się tym co mamy w danej chwili, niż rozpamiętywać przykrości z przeszłości.
Nie minęła nawet minuta, a głośny wybuch śmiechu zagłuszył dotychczas panującą ciszę.
- Co?
Nie tylko uśmiech, ale też śmiech Shinody był zaraźliwy. Wiecie, ten słynny Mike'owaty uśmiech. Działa na każdego. Więc Chester – zarażony śmiechem, nie mający innego wyboru – także się zaśmiał, zadając to krótkie pytanie.
- Pamiętasz jak Brad wczoraj do Ciebie zadzwonił?
Kiwnięcie głową i uśmiech na twarzy blondyna, zmusił go do kontynuowania.
- Mu udało się to za pierwszym razem...
Słowa wymieszane z jego śmiechem ciężko było zrozumieć, ale starszemu mężczyźnie jakimś cudem się to udało.
-... ja próbowałem przez kilka dni i nic...
Kolejny wybuch śmiechu i szerszy uśmiech na twarzy, spowodowany tym całkiem uroczym dźwiękiem.
-... a wiesz czemu?
Mike z trudem spojrzał na swojego towarzysza, który z jeszcze większym uśmieszkiem pokręcił głową. Czując skurcz mięśni brzucha, wywołany intensywnym śmiechem miał trudności z dokończeniem historii.
- ... pomyliłem numery!
Dokończył wybuchając jeszcze głośniejszym śmiechem. Chester nie do końca wiedział co w tej historii było takiego śmiesznego, ale słysząc radość i rozbawienie w tonie chłopaka obok, nie pozostawało mu nic innego niż tylko dołączenie do niego.
Jego serce drgnęło, a w jego okolicy poczuł przyjemne ciepło. Może wydawać Wam się to dziwne, ale w tamtym momencie odniósł wrażenie, jakby znał go od lat. I było mu z tym dobrze. Nawet bardzo.
Na początku
widział tylko kilka liter zapisanych obok siebie, potem zauważył, że układają
się w rożne wyrazy, które te z kolei tworzą krótkie zdania.
Kiedy sens i dogłębne znaczenie ich do niego dotarło, o mało się nie zachłysnął kawą, którą pił, aby odgonić senność, która złośliwie próbowała go złapać w swoje objęcia.
Kiedy sens i dogłębne znaczenie ich do niego dotarło, o mało się nie zachłysnął kawą, którą pił, aby odgonić senność, która złośliwie próbowała go złapać w swoje objęcia.
Spojrzał szeroko
otwartymi oczami na blondyna, siedzącego obok niego na kanapie i nie wiedział
co powiedzieć.
- Są... świetne.
Nie. To mało powiedziane. Wiedział, że są bardziej niż świetne. Były idealne i tak boleśnie dotkliwe, że zapierało dech w piersiach.
Nadal wpatrywał się w twarz Chaza'a; widział, że był zaskoczony, słysząc jego ciche słowa, które rozeszły się echem po małym salonie w mieszkaniu Bennington'a.
W parku siedzieli do późna. Stracili poczucie czasu, wspominając jakieś śmieszne wydarzenia z dzieciństwa, rozmawiając o przyszłości i o decyzji, którą Chester będzie musiał podjąć.
Było kilka wyjść. Jednym z nich, które wydawało się najbardziej rozsądne, był powrót wraz z Michael'em do Kalifornii i zostanie u niego na jakiś tydzień, by poznać resztę zespołu i zobaczyć jak będą się dogadywać, a potem podjęcie ostatecznej decyzji. Jeśli zgodziłby się do nich dołączyć, zdawał sobie z tego sprawę, że będzie musiał się wynieść z Arizony. Jeśli jednak nie, wtedy wróci do swojego rodzinnego miasta, zapominając o całej tej sprawie.
Kiedy zaczęło robić się chłodno, Chester zaprosił Mike'a do swojego mieszkania, oferując mu, aby został u niego na noc, by rano spokojnie coś zjedli, a w południe wspólnie wyruszyli do Agoura Hills. Mężczyzna po długiej namowie i prośbach Bennington'a w końcu uległ, nadal jednak powtarzając, że nie chce sprawiać kłopotu. Starszy z nich dwojga oczywiście puścił to mimo uszu. Kto jak kto, ale to chyba on sprawi więcej kłopotów, spędzając u Shinody cały tydzień, niż ciemnooki przez jedną noc u niego w domu.
Miał przynajmniej na tyle szczęścia, że kiedy wrócili, jego żona już spała, więc nie musiał martwić się wytłumaczeniami i przeprosinami.
Mężczyzna zrobił kawę i oboje zajęli się tekstami blondyna.
Miał małe opory przed pokazaniem ich Michael'owi, ale w końcu przełamał się i wręczył mu wszystko co tylko zdołał znaleźć, stawiając wszystko na jedną kartę.
- Możesz to zaśpiewać?
Nieśmiała prośba dwudziestojednoletniego mężczyzny rozniosła się po pomieszczeniu cichym szeptem, wyrywając dwudziestodwulatka z zaskoczenia, w którym tkwił. Podał mu kartkę z tekstem piosenki, który go zainteresował i zamknął oczy czekając.
Już po chwili w małym salonie rozniósł się kojący dźwięk głosu Chester'a, który działał jak kołysanka. Senność wygrała, otulając Michael'a swoimi ramionami.
Ostatnią rzeczą, którą zapamiętał był straszliwy ból w anielskim głosie towarzyszący słowom, które wydobywały się prosto z duszy starszego mężczyzny. Był tak silny, że wdzierał się w serce i z każdym jego uderzeniem nie dawał o sobie zapomnieć.
Chaz otworzył oczy, które nieświadomie zamknął podczas śpiewania i lekko się uśmiechnął, widząc spokojny wyraz twarzy śpiącego Mike'a. Chwycił koc, który wcześniej dla niego przygotował i przykrył nim swojego gościa. Sam jeszcze na moment usiadł na kanapie, by pozbierać leżące na niej kartki i wprowadzić kilka zmian w niektórych częściach tekstów.
Tej nocy miał zamiar spać w sypialni, by nie wzbudzić podejrzeń co do konfliktu, panującego między nim a Sam, ale jego głos zdawał się nadal rozbrzmiewać w małym salonie, tuląc go do snu. Nie miał siły walczyć z sennością, która dopadła także i jego. Nie miał siły, by się podnieść i opuścić salon, znikając za drzwiami sypialni, gdzie spała Sam.
Zanim się obejrzał, a sam dryfował w świecie snu, nadal słysząc swój własny głos, unoszący się w pomieszczeniu.
- Są... świetne.
Nie. To mało powiedziane. Wiedział, że są bardziej niż świetne. Były idealne i tak boleśnie dotkliwe, że zapierało dech w piersiach.
Nadal wpatrywał się w twarz Chaza'a; widział, że był zaskoczony, słysząc jego ciche słowa, które rozeszły się echem po małym salonie w mieszkaniu Bennington'a.
W parku siedzieli do późna. Stracili poczucie czasu, wspominając jakieś śmieszne wydarzenia z dzieciństwa, rozmawiając o przyszłości i o decyzji, którą Chester będzie musiał podjąć.
Było kilka wyjść. Jednym z nich, które wydawało się najbardziej rozsądne, był powrót wraz z Michael'em do Kalifornii i zostanie u niego na jakiś tydzień, by poznać resztę zespołu i zobaczyć jak będą się dogadywać, a potem podjęcie ostatecznej decyzji. Jeśli zgodziłby się do nich dołączyć, zdawał sobie z tego sprawę, że będzie musiał się wynieść z Arizony. Jeśli jednak nie, wtedy wróci do swojego rodzinnego miasta, zapominając o całej tej sprawie.
Kiedy zaczęło robić się chłodno, Chester zaprosił Mike'a do swojego mieszkania, oferując mu, aby został u niego na noc, by rano spokojnie coś zjedli, a w południe wspólnie wyruszyli do Agoura Hills. Mężczyzna po długiej namowie i prośbach Bennington'a w końcu uległ, nadal jednak powtarzając, że nie chce sprawiać kłopotu. Starszy z nich dwojga oczywiście puścił to mimo uszu. Kto jak kto, ale to chyba on sprawi więcej kłopotów, spędzając u Shinody cały tydzień, niż ciemnooki przez jedną noc u niego w domu.
Miał przynajmniej na tyle szczęścia, że kiedy wrócili, jego żona już spała, więc nie musiał martwić się wytłumaczeniami i przeprosinami.
Mężczyzna zrobił kawę i oboje zajęli się tekstami blondyna.
Miał małe opory przed pokazaniem ich Michael'owi, ale w końcu przełamał się i wręczył mu wszystko co tylko zdołał znaleźć, stawiając wszystko na jedną kartę.
- Możesz to zaśpiewać?
Nieśmiała prośba dwudziestojednoletniego mężczyzny rozniosła się po pomieszczeniu cichym szeptem, wyrywając dwudziestodwulatka z zaskoczenia, w którym tkwił. Podał mu kartkę z tekstem piosenki, który go zainteresował i zamknął oczy czekając.
Już po chwili w małym salonie rozniósł się kojący dźwięk głosu Chester'a, który działał jak kołysanka. Senność wygrała, otulając Michael'a swoimi ramionami.
Ostatnią rzeczą, którą zapamiętał był straszliwy ból w anielskim głosie towarzyszący słowom, które wydobywały się prosto z duszy starszego mężczyzny. Był tak silny, że wdzierał się w serce i z każdym jego uderzeniem nie dawał o sobie zapomnieć.
Chaz otworzył oczy, które nieświadomie zamknął podczas śpiewania i lekko się uśmiechnął, widząc spokojny wyraz twarzy śpiącego Mike'a. Chwycił koc, który wcześniej dla niego przygotował i przykrył nim swojego gościa. Sam jeszcze na moment usiadł na kanapie, by pozbierać leżące na niej kartki i wprowadzić kilka zmian w niektórych częściach tekstów.
Tej nocy miał zamiar spać w sypialni, by nie wzbudzić podejrzeń co do konfliktu, panującego między nim a Sam, ale jego głos zdawał się nadal rozbrzmiewać w małym salonie, tuląc go do snu. Nie miał siły walczyć z sennością, która dopadła także i jego. Nie miał siły, by się podnieść i opuścić salon, znikając za drzwiami sypialni, gdzie spała Sam.
Zanim się obejrzał, a sam dryfował w świecie snu, nadal słysząc swój własny głos, unoszący się w pomieszczeniu.
"ahh! I hate you
so much right now!
crawling in my skin
these wounds / they will not heal
fear is powerful
confusing what is real
there's something inside me
that pulls beneath the surface
consuming / confusing
this lack of self control
I found so overwhelming
controlling
I can't seem
to find the strength within
my walls are closing in
I've felt this way before
so insecure..."
crawling in my skin
these wounds / they will not heal
fear is powerful
confusing what is real
there's something inside me
that pulls beneath the surface
consuming / confusing
this lack of self control
I found so overwhelming
controlling
I can't seem
to find the strength within
my walls are closing in
I've felt this way before
so insecure..."
To opowiadanie jest tak genialne...
OdpowiedzUsuń