sobota, 22 września 2012

Rozdział trzeci

"Każdy koniec jest 
początkiem czegoś nowego."


 Ciemność.
 Wszędzie dookoła niego ciemność, przerażająca czerń, która pochłaniała go z każdą sekundą coraz bardziej.
Powoli otworzył oczy, wynurzając się z ciemnej otchłani.
 Czuł opuszki palców na swoich skroniach, a konkretniej to swoje własne opuszki. Podniósł głowę, rozglądając się po pokoju wypełnionym światłem dziennym, które wpadało przez, na oścież otwarte okno. Westchnął ciężko, podnosząc się lekko i uwalniając swoją prawą nogę, na której siedział.
 Szybkie zerknięcie na zegar, na ścianie obok.
Niedziela, godzina dwunasta, trzy godziny do próby, a on siedzi nieruchomo na swoim fotelu z łokciami opartymi o blat starego biurka, podpierając swoją głowę opuszkami palców i wpatruje się w czystą kartkę papieru, leżącą tuż przed nim. A jeszcze dziś rano obudził się z zamiarem napisania jakiejś piosenki, która pomogłaby mu ruszyć z miejsca.
 Założył z Brad'em zespół. Nadali mu nazwę Xero. Zdobyli perkusistę, zdobyli wokalistę, basistę i nawet DJ'a, a tak na prawdę nadal mieli jedno wielkie nic. Co prawda w szufladzie leżało kilka tekstów i kilka kartek zapełnionych nutami i muzyką, ale on potrzebował czegoś mocnego, czegoś co zmotywowałoby chłopaków do pracy, czegoś co pozwoliłoby im w końcu nagrać jakąś płytę. Cokolwiek, byleby nie stać w miejscu. Mike na prawdę kochał to czym się zajmował. Kochał zarówno i rysowanie jak i tworzenie muzyki, czy śpiewanie. Uświadomił to sobie, gdy dziś rano obudził się z resztkami snu w swojej głowie.
 Stał na scenie, oświetlonej mnóstwem świateł z mikrofonem w dłoni przed tysiącami fanów - rozwrzeszczanych fanów - którzy skandowali jego imię i Chester'a. Jak przez mgłę słyszał słowa, które wykrzykiwał Chaz. Czuł jego ramię, które obejmowała go za szyję. On sam obejmował go w pasie, jednak nie widział jego twarzy, nie wiedział jak wygląda, ale był pewien, że to on; ten głos rozpoznałby wszędzie.
Nie mógł powstrzymać wielkiego uśmiechu formującego się na swojej twarzy. Nie obchodziło go to, że był zmęczony, że był cały mokry. Tak długo jak czuł buzującą w sobie adrenalinę, euforię, radość i tak długo jak widział ludzi, którzy kochali ich muzykę, nie obchodziło go nic. Był gotów oddać wszystko. Czuł to. Był pewien.
 Kiedy rano otworzył oczy, nadal czuł te emocje i zrozumiał, że to czego pragnie najbardziej na świecie, to doznanie tego wszystkiego na własnej skórze. To czego pragnie, to dzielenie się z innymi muzyką, dawanie im kawałka siebie i swojego życia zapisanego w tekstach. To dlatego teraz siedział przed tą pustą kartką papieru. Chciał sobie udowodnić, że potrafi to zrobić; napisać coś mocnego, coś co dotrze do każdego. Chciał dać sobie iskierkę nadziei, że kiedyś zdobędzie sławę i dotrze do tysięcy ludzi na całym świecie.
 Chciał coś napisać, ale nie potrafił. Siedział tylko, wpatrując się w biel kartki, leżącej przed nim i... Miał pustkę w głowie. Nie miał pomysłu, żadnego natchnienia, nic.
 Frapowała go jedna rzecz. W jego śnie był Chester. Czemu on, a nie Mark? Czy to mogło oznaczać, że z Chester'em uda im się odnieść sukces? Że mają większe szanse? Czy może to tylko jego umysł płatał mu figle, związane z wydarzeniami z ubiegłego dnia?
Nie wiedział. I póki co nie chciał się dowiedzieć. Nie chciał zawracać sobie tym głowy. Musiał coś zrobić, wykonać jakiś pierwszy krok ku realizacji tego wszystkiego. Ku realizacji marzeń. Mały, ale poważny krok do przodu.
 Zdecydowanym ruchem otworzył szufladę w swoim biurku i wyjął wszystkie kartki, które tylko zdołał znaleźć i złapać w swoje dłonie.
Ułożył je na blacie biurka i chwycił długopis, leżący w pobliżu. Jeżeli nie może niczego wymyślić sam, to przynajmniej zrobi użytek z tego, co już ma.
Śledząc wzrokiem linijki zapisanych tekstów, podkreślał te części, które według niego wypadły i brzmiały solidnie. Z niektórych tekstów udało mu się wydobyć tylko kilka drobnych zdań, z innych zaś prawie cały refren czy zwrotkę.
To samo zrobił z nutami i chwytami, czy różnymi solówkami, które kiedyś pozapisywał, czy skomponował. Lubił tworzyć własną muzykę. Przelewał wtedy swoje emocje na papier w postaci nut. Jedni piszą pamiętniki, inni zwierzają się przyjaciołom, a on komponuje muzykę. To był jego sposób na wyrażanie siebie i na pozbycie się przytłaczających go emocji.
 Z zadowoleniem odłożył długopis, wystukując palcami rytm o blat biurka i mamrocząc kilka przypadkowo wybranych zdań, które kilka sekund wcześniej podkreślił. Tak. To mogło być to.
Porozmawia o tym z chłopakami na próbie. Na pewno.

 Przerażająca cisza i napięta atmosfera, panujące w pomieszczeniu były tak gęste, że można było je ciąć nożem.
Nikt nie miał odwagi, aby się odezwać, bo każdy był na granicy wytrzymałości. Jedno słowo, jeden gest, a komuś mogły puścić nerwy. Powód? Wakefield.
 Była godzina osiemnasta, trzy godziny od rozpoczęcia próby, a jego brak. Nie odpowiadał na telefony, nie dawał znaku życia, nawet nie raczył ich poinformować o tym, że się spóźni, albo o tym, że w ogóle się nie pojawi.
Przez pierwszą godzinę dużo rozmawiali o przyszłości, o zespole, o stylu muzycznym, o piosenkach, o tekstach, o tym co chcą osiągnąć dzięki muzyce - dzięki Xero. Wtedy jakoś nie bardzo obchodziła ich nieobecność Mark'a. Jednak jakiś czas potem, kiedy spóźnienie Wakefield'a wynosiło ponad dwie godziny, atmosfera zaczęła robić się coraz bardziej napięta. Każdego dopadła frustracja i złość. Co ten człowiek sobie wyobrażał? Oni na prawdę chcieli zając się muzyką na poważnie, chcieli ruszyć z miejsca, chcieli się nią dzielić z innymi - każdy z nich, bez wyjątków! A Mark tak po prostu olewał to wszystko. Przecież to logiczne, że z takim człowiekiem w zespole nie mają szans, nawet najmniejszych.
 Kiedy to dotarło do Mike'a, przed oczami stanęły mu obrazy ze snu. Oni i Bennington. Żadnego Mark'a, żadnych kłopotów. Tylko oni, tysiące fanów i ta cudowna radość, wypełniające go od stóp, aż po sam czubek głowy.
- Dużo dziś myślałem. 

Chłopak podjął ryzyko i przemówił cicho, czując, że musi to zrobić. Z Mark'iem czy bez niego, próba się odbędzie. Już nie raz tak bywało.
- Przejrzałem moje stare teksty i... 

Sięgnął do szuflady po wszystkie kartki, które wcześniej przewertował i podał je chłopakom, wzruszając ramionami. 
- ...powiedzcie co sądzicie.
Cztery pary oczu wpatrywały się w twarz dziewiętnastolatka przez kilka sekund, a potem posłusznie zaczęły studiować kartki wypełnione nutami, słowami i dopiskami Mike'a.
- Podkreśliłem to, co mogłoby się nadawać na jakiś porządny kawałek. 

Wyjaśnił, wyginając swoje palce, by zająć czymś swoje myśli. Był lekko podenerwowany. Tych tekstów nigdy wcześniej nikomu nie pokazywał. Miał zawsze dwie sterty; jedna była dla zespołu, dostosowana do Wakefield'a, który twierdził, że teksty powinny być proste i chwytliwe, a nie rozczulające. Za to druga... Druga to zupełnie inna historia. Na drugiej stercie lądowały teksty pisane prosto z serca, opowiadające o jego uczuciach, przeżyciach, o nim samym. Nigdy ich nikomu nie pokazywał. Aż do teraz.
- Mike, tu nie ma czego podkreślać i wybierać, wszystkie te teksty są genialne!

Wykrzyknął podekscytowany Brad, zapominając o niekompatybilności Mark'a. Ogarnęła go tak niesamowita ekscytacja, która zawładnęła całym jego ciałem, że musiał wstać z miejsca i przejść się po pokoju.
- Człowieku, po prostu... Brak słów! 

Ciągnął dalej, krążące po pokoju i żywo gestykulując, by oddać to co czuł. Z takimi tekstami mogli osiągnąć dużo, nawet bardzo. Dzięki nim, każde drzwi stały przed nimi otworem. Na samą myśl dostawał gęsiej skórki.
- Czemu nie pokazałeś nam tego wcześniej?
- Nie wiem, David. Po prostu... To było dla mnie coś osobistego, coś co raczej nie powinno ujrzeć światła dziennego i jakoś bałem się tego co się stanie, gdy ktoś to przeczyta.

Taka była prawda. Nie chciał, żeby ludzie po przeczytaniu tego tekstu pomyśleli, że ma jakieś problemy ze sobą, nie chciał, żeby zaczęli posądzać go o jakąś depresję albo coś podobnego. Wolał pokazać się innym z takiej strony z jakiej chcieli go widzieć.
Oczywiście to nie oznaczało, że w rzeczywistości taki nie był. Nie udawał kogoś innego, po prostu...
 Może inaczej; nie chciał pokazywać ludziom całego siebie, chciał pokazać tylko dobrą stronę, a tą gorszą zamknąć w szufladzie z tekstami i muzyką. Wszystkie swoje uczucia i przemyślenia, które mógłby by mu przyprawić etykietkę załamanego bezpieczniej było ukryć przed Światem.
- Nie było czego, one są na prawdę niesamowite. 

Poważny wyraz twarzy Joe'ego, z którym wpatrywał się w Mike'a, mówił wszystko. Był z nim szczery. Od zawsze uważał, że Mike miał talent do pisania tekstów, ale kiedy przeczytał te, które ukrywał, to po prostu był pewien, że ten chłopak to geniusz w tej dziedzinie.
- Zgadzam się. 

Wydusił z siebie najmłodszy z nich wszystkich, nadal będąc w lekkim szoku. To... To było coś genialnego. Tyle tylko mógł powiedzieć na ten temat, bo nawet nie potrafił znaleźć słów, które by to opisały.
Przekaz to podstawa w dobrym utworze, bez przekazu i bez uczuć w nim zawartych nie ma niczego poza kilkoma posklejanymi wyrazami i jakimiś nutami. A w tych tekstach... Było i pełno uczucia i dużo przekazu.
- Myślę, że powinniśmy się skupić na tych tekstach. 

Stwierdził poważnie David, odkładając kartki na biurko dziewiętnastolatka. To co się tam znajdywało, to był kawał dobrej roboty.
- A reszta sama przyjdzie.
- To chyba musimy ustalić jakiś plan działania, bo wiecie, początki są zawsze najtru... 

Huk, który rozniósł się głuchym echem po pokoju przerwał wypowiedź chłopaka z burzą loków na głowie.
 Każdy spojrzał w stronę drzwi, których otwarcie wywołało taki hałas; stał w nich Mark z głupkowatym uśmiechem na twarzy. Drzwi, które otworzył, uderzyły z całej siły w nieopodal stojący głośnik.
- Sorry, chłopaki, ale dziś mam zalatany dzień, więc streszczajcie się, bo laska na mnie czeka. 

Cała piątka zamarła, bojąc się, że któryś z nich słysząc te słowa i widząc wyraz jego twarzy, może wybuchnąć. W pokoju ponownie zapadła martwa cisza, podczas której każdy ze złością wpatrywał się w Wakefield'a.
- Ty sobie chyba żartujesz! 

Głośny krzyk, wypełniony wściekłością raczej nigdy nie wróżył nic dobrego. Brad, który wykrzyczał te słowa, stał teraz nieruchomo, wpatrując się w Mark'a i rozważając czy przypadkiem nie podejść do niego bliżej i go nie uderzyć prosto w twarz, na której nadal malował się ten głupkowaty uśmieszek. Może wtedy nauczyłby się co to znaczy bycie punktualnym.
- Ta laska czeka na mnie przed domem, ludzie, nie mam czasu na pogaduszki, mówcie o co chodzi.

Jego ton głosu, jego postawa i zachowanie, dawały wyraźnie do zrozumienia, że nie przejmował się tym, że był spóźniony, i tym, że każdy był na niego wściekły.
- Miałeś dać nam odpowiedź, czy grasz z nami dalej czy odchodzisz, już bez możliwości powrotu. 

Głos zabrał Michael, żeby jako tako utrzymać tą całą sytuacje w ryzach, szczególnie, że Brad'a zaczynało powoli ponosić. Widział tą furię wymalowaną w jego oczach. Nie dziwił mu się, ale wolał, żeby wszystko rozegrało się bez zbędnych bójek czy tym podobnych.
- No to przecież tu jestem, tak? Dalej będę z Wami grał. 

Wzruszył ramionami, mówiąc to. Każdy odnosił wrażenie, że nie zbyt zależało mu na samym graniu, czy przyjemności z tworzenia własnej muzyki. Jedyne co go obchodziło, to chwalenie się przed panienkami, że ma zespół i pracuje nad płytą, chociaż w rzeczywistości nie robił nic w tym kierunku.
- Wiesz co to oznacza, prawda? Częstsze próby, pracowanie nad tekstami, nad pisaniem i tworzeniem muzyki... Chcemy w końcu coś osiągnąć.

Wyjaśnił spokojnie Mike, mierząc Wakefield'a wzrokiem. Miał nieodparte wrażenie, że jego to i tak mało co obchodziło.
- Jasne, rozumiem. To wszystko? Bo mi się śpieszy.
- Jeśli teraz wyjdziesz, to możesz już tu nie wracać, wtedy my szukamy kogoś na Twoje miejsce. 

Brad, który zdążył lekko ochłonąć, ponownie rozważał użycie swojej pięści. Mimo, że tym razem nie krzyczał, to mówił niskim głosem, ostrzegając go i stawiając mu jasne, przejrzyste warunki. Nie miał zamiaru dłużej tolerować tak idiotycznego i samolubnego zachowania.
- Wyluzuj, BBB. Widzimy się jakoś na dniach.

Po tych słowach opuścił pokój, w którym nie spędził nawet dziesięciu minut. Zrobił to tak szybko, że nikt inny nie zdążył się odezwać czy jakoś zareagować.
 Zawsze w weekendy ich próby trwały nawet do dwunastej w nocy, a w tygodniu ograniczali się tylko do dziesiątej, bo ściany były dość cienkie i sąsiedzi skarżyli się na hałas. Jednak tego wieczoru, po całej tej nieprzyjemnej sytuacji, żaden z nich nie miał ochoty na granie. Wraz ze zniknięciem Wakefield'a, ulotniły się wszystkie ich chęci i zapał. Chyba byli zbyt mocno wstrząśnięci, albo zdenerwowani, by móc cokolwiek zrobić. Dlatego każdy z nich wpatrywał się tylko w milczeniu w puste miejsce, w którym jeszcze przed chwilą znajdował się Mark Wakefield - ich wokalista. 
 Czy może teraz już raczej ich były wokalista...

4 komentarze:

  1. Ten rozdział najbardziej mi się pododbał. Piszesz coraz lepiej, to widać na pewno. :) Jestem ciekawa i z niecierpliwością czekam na rozwinięcie. Pozdrawiam i pisz szybko. :3

    OdpowiedzUsuń
  2. Wakefield to świnia, jak dla mnie, ale cóż, nie ma co się martwić, bo przecież Chaz zajmie jego miejsce, prawda?
    Pisz szybko kolejną notkę, bo umieram z ciekawości jak to się wszystko rozwinie! ;d
    loadedgun.

    OdpowiedzUsuń
  3. o tak! to lubię, bo też czuję, że Chester pojawi się już niedługo ; D
    niech oni się już w końcu spotkają!
    BENNODA górą!
    Pozdrawiam,
    Tyśka ;d

    OdpowiedzUsuń
  4. Informuję, że dodałam nowy :)

    OdpowiedzUsuń