czasami puka bardzo cicho."
Atmosfera i cisza, które wisiały w powietrzu miały w sobie coś dziwnego. Niezręczność.
Wszyscy - no prawie - siedzieli ze zmieszanym wyrazem twarzy, przetwarzając w swoich umysłach to, co właśnie miało miejsce. I nagle wszystkich oświeciło.
Cztery pary oczu skierowały się na Joe'ego, który jakby znikąd pojawił się przy odtwarzaczu i nacisnął pauzę, wywołując całe te zamieszanie.
- Co robisz, Joe?
To Mike zabrał jako pierwszy głos, próbując odnaleźć się w
tej dziwnej sytuacji.
No bo spójrzmy na to wszystko jeszcze raz. Każdy z nich czekał na tą płytę od dnia, w którym Jeff Blue, wiceprezes wytwórni Zomba Music polecił im podobno dobrego wokalistę, a Joe od tak sobie po prostu wyłącza to nagranie? Po tych wszystkich dniach, pełnych czekania?
- Miał być mocny wokal, tak? A ja tu słyszę jakiś anielski głos!
- Joe, on nawet nie zaczął śpiewać...
Wtrącił się David, patrząc na swojego kumpla, jakby co najmniej druga głowa mu wyrosła. Facet nawet jednej nuty nie zaśpiewał, a on odstawiał taki cyrk, jakby ktoś
przysłał im płytę jakiejś discopolowej gwiazdki. A on wiedział, że będzie dobrze, czuł po prostu, że ten cały Chester jeszcze ich zaskoczy. Jego wrodzony instynkt mu to podpowiadał, a ten rzadko się mylił.
- Słyszałeś jego głos, gdy się przedstawiał? Chcemy grać ciężką muzykę,a on...
- A może tak najpierw wysłuchamy tego do końca, a potem zastanowimy się co z tym zrobić, co?!
Mike z reguły był spokojnym człowiekiem i rzadko podnosił głos. Na prawdę, możecie wierzyć na słowo. Nigdy jakoś za bardzo nie szalał, zawsze ułożony, odpowiedzialny i chyba najbardziej dojrzały - bardziej od nich wszystkich razem wziętych.
Dlatego każdy jak na zawołanie zamilkli i spojrzał dużymi oczami na swojego - przeważnie spokojnego - przyjaciela. Ten za to, czując wzrok wszystkich na sobie, cicho odchrząknął, jakby żałując, że go poniosło i się na nich wydarł. Lekko przygryzł dolną wargę, patrząc na nich zmieszany. Od razu wiedzieli, że mu przykro i wcale nie zamierzał na nich krzyczeć. Musieliby go nie znać, żeby tego nie wiedzieć.
- Na co czekasz, włączaj!
Brad wyszczerzył się do niego, ratując go z opresji i niezręcznej sytuacji, w której się znalazł. Posłał mu swój Mike'owy uśmiech i szybko nacisnął guzik odtwarzania.
Oczywiście wszyscy znają Mike'owaty uśmiech, prawda? Jeśli nie, to wstydźcie się!
Chłopak miał w zwyczaju uśmiechać się bardzo szeroko, ukazując wszystkie swoje śnieżnobiałe zęby. Kiedy to robił wokół jego oczu formowały się malutkie zmarszczki, dodając oczom jeszcze bardziej radosnego wyrazu, jakby same z siebie potrafiły się uśmiechać. Oczywiście, każdy uśmiech można nazwać czyimś uśmiechem, ale jego był wyjątkowy. Wystarczyło jedno spojrzenie na radosną twarz Shinody, by zarazić się humorem, uśmiechem, optymizmem, bądź czymkolwiek innym. Tak działała jego aparycja. Cały Mike.
Z głośników przez chwilę wydobywały się tylko jakieś ciche pomruki, jakby ktoś z kimś rozmawiał, ale słowa były zbyt ciche, by zrozumieć ich znaczenie. W końcu zaczęły rozbrzmiewać pierwsze takty piosenki. Gitara basowa i perkusja były na pierwszy planie, wygrywając rytm, mający w sobie coś z blues'a. Aż w końcu jakby z jakiejś otchłani powoli wyłonił się jego głos, z każdą sekundą przybierając na głośności. Jak mała smuga światła, rozświetlając ciemność.
No bo spójrzmy na to wszystko jeszcze raz. Każdy z nich czekał na tą płytę od dnia, w którym Jeff Blue, wiceprezes wytwórni Zomba Music polecił im podobno dobrego wokalistę, a Joe od tak sobie po prostu wyłącza to nagranie? Po tych wszystkich dniach, pełnych czekania?
- Miał być mocny wokal, tak? A ja tu słyszę jakiś anielski głos!
- Joe, on nawet nie zaczął śpiewać...
Wtrącił się David, patrząc na swojego kumpla, jakby co najmniej druga głowa mu wyrosła. Facet nawet jednej nuty nie zaśpiewał, a on odstawiał taki cyrk, jakby ktoś
przysłał im płytę jakiejś discopolowej gwiazdki. A on wiedział, że będzie dobrze, czuł po prostu, że ten cały Chester jeszcze ich zaskoczy. Jego wrodzony instynkt mu to podpowiadał, a ten rzadko się mylił.
- Słyszałeś jego głos, gdy się przedstawiał? Chcemy grać ciężką muzykę,a on...
- A może tak najpierw wysłuchamy tego do końca, a potem zastanowimy się co z tym zrobić, co?!
Mike z reguły był spokojnym człowiekiem i rzadko podnosił głos. Na prawdę, możecie wierzyć na słowo. Nigdy jakoś za bardzo nie szalał, zawsze ułożony, odpowiedzialny i chyba najbardziej dojrzały - bardziej od nich wszystkich razem wziętych.
Dlatego każdy jak na zawołanie zamilkli i spojrzał dużymi oczami na swojego - przeważnie spokojnego - przyjaciela. Ten za to, czując wzrok wszystkich na sobie, cicho odchrząknął, jakby żałując, że go poniosło i się na nich wydarł. Lekko przygryzł dolną wargę, patrząc na nich zmieszany. Od razu wiedzieli, że mu przykro i wcale nie zamierzał na nich krzyczeć. Musieliby go nie znać, żeby tego nie wiedzieć.
- Na co czekasz, włączaj!
Brad wyszczerzył się do niego, ratując go z opresji i niezręcznej sytuacji, w której się znalazł. Posłał mu swój Mike'owy uśmiech i szybko nacisnął guzik odtwarzania.
Oczywiście wszyscy znają Mike'owaty uśmiech, prawda? Jeśli nie, to wstydźcie się!
Chłopak miał w zwyczaju uśmiechać się bardzo szeroko, ukazując wszystkie swoje śnieżnobiałe zęby. Kiedy to robił wokół jego oczu formowały się malutkie zmarszczki, dodając oczom jeszcze bardziej radosnego wyrazu, jakby same z siebie potrafiły się uśmiechać. Oczywiście, każdy uśmiech można nazwać czyimś uśmiechem, ale jego był wyjątkowy. Wystarczyło jedno spojrzenie na radosną twarz Shinody, by zarazić się humorem, uśmiechem, optymizmem, bądź czymkolwiek innym. Tak działała jego aparycja. Cały Mike.
Z głośników przez chwilę wydobywały się tylko jakieś ciche pomruki, jakby ktoś z kimś rozmawiał, ale słowa były zbyt ciche, by zrozumieć ich znaczenie. W końcu zaczęły rozbrzmiewać pierwsze takty piosenki. Gitara basowa i perkusja były na pierwszy planie, wygrywając rytm, mający w sobie coś z blues'a. Aż w końcu jakby z jakiejś otchłani powoli wyłonił się jego głos, z każdą sekundą przybierając na głośności. Jak mała smuga światła, rozświetlając ciemność.
"I know the answers from the words of the
prophet
I've seen the light through the fingers
Made of magic
I've seen an image of the future,
I've seen the light through the fingers
Made of magic
I've seen an image of the future,
It's a vision and I know who you are"
Jego głos w zupełności nie przypominał tego z początku nagrania, gdy się przedstawiał. To był nadal on, w stu procentach, ale barwa jego głosu zmieniła się z dość wysokiej na strasznie niską. Wręcz zmysłową. Idealnie zgrywała się w basem w tle. Przy ostatnich słowach zwrotki, śpiew przerodził się w delikatny krzyk.
"Go away can't you see you're not real
Open your eye some place far away
I've seen the ocean and I've seen the sky
I've got my wings and I'm starting to fly"
Open your eye some place far away
I've seen the ocean and I've seen the sky
I've got my wings and I'm starting to fly"
Cały refren
zaśpiewał podniesionym głosem, w którym wyraźnie było słychać klasyczną chrypę.
To najlepsze co może dostać piosenkarz w darze od Boga. Jest w tym coś takiego, co wywołuje dreszcze. Czasem duże, czasem małe, ale nadal spełnia swoją rolę - robi wrażenie i wywołuje podziw.
Nawet nikt nie zauważył, że wszyscy z zespołu - nawet Joe – zaczęli kiwać głową w rytm piosenki, a niektórzy nawet bezwiednie wybijali rytm stopą o podłogę.
To najlepsze co może dostać piosenkarz w darze od Boga. Jest w tym coś takiego, co wywołuje dreszcze. Czasem duże, czasem małe, ale nadal spełnia swoją rolę - robi wrażenie i wywołuje podziw.
Nawet nikt nie zauważył, że wszyscy z zespołu - nawet Joe – zaczęli kiwać głową w rytm piosenki, a niektórzy nawet bezwiednie wybijali rytm stopą o podłogę.
"I met a poet tonight behind the masses
I sang a song about my many true addictions
I saw myself in a hole, down below
And I know who you are"
I sang a song about my many true addictions
I saw myself in a hole, down below
And I know who you are"
Drugą zwrotkę
ponownie zaśpiewał niższą wersją swojego głosu. Zmysłową wersją, która z
pewnością potrafiła zawrócić w głowie i utkwić w pamięci słuchacza. Tak samo
jak w pierwszej w zwrotce, ostatnie słowo wykrzyczał, dodając trochę mocy do
swojego głosu.
"I'm alright though it's hard to feel
Open your eye some place far away
I've seen the ocean and I've seen the sky
I've got my wings and I'm starting to fly"
Open your eye some place far away
I've seen the ocean and I've seen the sky
I've got my wings and I'm starting to fly"
Nie było dla
nikogo zaskoczeniem, to że refren został wykonany tak samo jak za pierwszym
razem.Mocno, głośno i bardzo zdecydowanie.
"Open your eyes
Look to the sky
Look to the sky
Grab your wings
And start to fly"
And start to fly"
Jego głos zmienił
się w o wiele delikatniejszy i wyższy, przypominając trochę upojny szept; tyle,
że oczywiście szeptem tego nazwać nie można było.
Za drugim razem, powtarzając te cztery zdania, ostatnie wykrzyczał. Emocje, aż wibrowały w powietrzu.Po tym krótkim przejściu - jeśli tak można nazwać te cztery krótkie zdania - przyszło solo gitarowe. W tle grała także gitara akustyczna, dodając lekkiej subtelności.
Za drugim razem, powtarzając te cztery zdania, ostatnie wykrzyczał. Emocje, aż wibrowały w powietrzu.Po tym krótkim przejściu - jeśli tak można nazwać te cztery krótkie zdania - przyszło solo gitarowe. W tle grała także gitara akustyczna, dodając lekkiej subtelności.
Po solo, Chester
wszedł ze swoim mocnym, zdecydowanym wokalem, śpiewając dwa zdania z refrenu,
które widocznie były motywem głównym piosenki.
"I've seen the ocean and I've seen the sky
I've got my wings and I'm starting to fly"
I've got my wings and I'm starting to fly"
Słuchając tej
piosenki i wsłuchując się w tekst, nie odczuli czasu, który minął w oka
mgnieniu. Piosenka dobiegła końca, jednak nikt by z nich nigdy nie powiedział,
że minęło tylko cztery czy pięć minut. Dla nich było to niczym godzina. Utknęli
w tej piosence, analizując każdy dźwięk, każde słowo, barwę jego głosu. Każdy
wczuł się w nią inny sposób. Robert zwracał zapewne większą uwagę na perkusję,
czując jej rytm całym swoim sercem, jak na perkusistę przystało. Phoenix
zapewne cieszył się z dużego udziału basu. Każdy inaczej zatracał się w tej
muzyce, jednak każdy tak samo mógł zrozumieć przekaz i emocje zawarte w
tekście.
- No i co myślicie?
W pokoju, w którym dotychczas zalegała cisza, rozniósł się niepewny głos Mike'a, patrzącego po twarzach swoich przyjaciół, szukającego jakiś wskazówek, które pomogłyby mu odgadnąć, co mają w głowie jego kumple.
- Eee...
Zaczął Joe, jednak szybko skończył, bo Brad mu przerwał.
- Kawał dobrej piosenki i muzyki, chociaż nie do końca mój styl, ale nie ważne. Chodzi o to, że ten koleś ma serio dobry głos, z którym wiem, że można dużo zrobić.
- Powinniśmy się spotkać i po prostu go przesłuchać, zobaczyć czy spełni nasze wymagania.
Jeśli chodzi o Roberta, to nie zawsze jego pomysły były dobre, ale akurat ten wydawał się na prawdę trafiony. Każdy zgodnie pokiwał głową i przeniósł wzrok na Joseph'a.
- No i co, Joe? Nadal uważasz, że on się nie nadaje?
Mr. Hahn przewrócił tylko oczami, mamrocząc coś niewyraźnego pod nosem.
- Nie słyszymy!
Brad zaśmiał się wrednie, ale tylko trochę; lubił się droczyć, a teraz miał do tego świetną okazję. Wiedział, że Jospeh będzie musiał przyznać im racje, ale wiedział też, że nie przyjdzie mu to łatwo. Chyba nikt nie lubi się przyznawać do swoich błędów i porażek. Chyba po prostu tak funkcjonuje ludzka duma.
- Powiedziałem, że mieliście racje i że ten koleś ma dobry głos, zadowolony?!
Odwarknął w odpowiedzi, mrużąc oczy i posyłając gitarzyście mordercze spojrzenie.
Każdy uwielbiał patrzeć na ich drobne sprzeczki, ale tylko dopóty, dopóki wszystko szło dobrze i koleżeńskie przekomarzanki nie przeradzały się w prawdziwe kłótnie, po których chłopaki nie rozmawiali ze sobą nawet do kilku dni. Potem oczywiście dochodzili do wniosku, że powód był idiotyczny, a kłótnia sama w sobie bez sensu i się godzili.
- Ojj, no nie złość się już tak, Joey! Cieszmy się, że wszyscy mamy takie samo zdanie na ten temat.
Podsumował z rozbrajającym uśmiechem, wywołując cień śmiechu wśród niektórych. Byli na prawdę zgraną paczką.
Znali się dobrze, mówili sobie wszystko, pomagali w potrzebie, byli szczerzy - przynajmniej mówili szczerze co sądzą na dany temat, bo wiedzieli, że ściemnianie nie chodzi w grę, szczególnie jeśli stawką jest rozpad zespołu. I najważniejsze - ufali sobie bezgranicznie. Nawet po najgorszej kłótni, sekrety drugiego pozostawały między ich piątka. Mogli kłócić się każdego dnia, ale to nie zmienia faktu, że każdy z nich był lojalny wobec reszty.
- Możesz do niego dzwonić.
Daivd zwrócił się w stronę Mike'a, dziwiąc się, że jeszcze tego nie zrobił. Zaczął mieć dziwne przeczucie, że to, co zaraz usłyszy, wcale nie będzie jedną z dobrych wieści.
- Najpierw Mark musi podjąć decyzję, wtedy dopiero mogę zacząć działać.
Wyjaśnił cierpliwie, chociaż sam w środku był kłębkiem nerwów. Jeśli nie zadzwoni, mogą stracić Chester'a, bo ktoś sprzątnie go im z przed nosa, za to jak zadzwoni i podejmie decyzje sam, będzie musiał wyrzucić Mark'a z zespołu. Ani jedno, ani drugie nie było mu na rękę. Z resztą z Wakefield'em zawsze były jakieś konflikty. Raz był ich wokalistą, a raz nie. Raz przychodził na próby innym razem miał - niby - coś do załatwienia. Przecież w taki sposób zespół nie da rady funkcjonować.
- Miał wrócić z tej swojej wycieczki dwa dni temu, dla mnie to oczywiste, że odchodzi.
- Mimo to, lepiej go zapytać.
Mike pozostawał przy swoim. Tak - grzeczny, kochany Mike. Może i nie mieli, aż takiego dobre kontaktu z Mark'iem, ale mimo to, nie potrafiłby go tak po prostu wyrzucić. To dlatego kilka dni wcześniej zadzwonił do niego, żeby porozmawiać o tym, żeby w końcu usiadł, zastanowił się i podjął ostateczną decyzję.
- On gra na czas, Mike, a my tego czasu wcale nie mam za wiele.
Shinoda wiedział, że Brad ma rację, w zupełności zdawał sobie z tego sprawę, jednak jak już coś robić, to zrobić to dobrze. Życie i Mark są nieprzewidywalni, może mu coś odbije i zażąda jakiś praw autorskich, czy Bóg wie tam czego, i co wtedy? Lepiej, żeby rozstali się w zgodzie i porozumieniu. O ile w ogóle się z nim pożegnają.
- Wiem.
- Bennington ma serio dobry głos, świetnie byście się zgrywali, powstałby jakiś kontrast, bo głos Mark'a może i jest dobry, ale Twój i jego totalnie się zlewają...
Ciągnął dalej swój wywód. Oczywiście każdy wiedział, że ma rację w tym co mówi, bo głos Wakefield'a, a głos Chester'a to zupełnie dwa odmienne światy. Mark miał dobry wokal, ale dość pospolity, dużo o nim nie można powiedzieć. A Bennington? On zaprezentował im zupełnie trzy różne wersje swojego głosu, co zmusiło Joseph'a do refleksji. Dał się ponieść pierwszemu wrażeniu, co przeważnie bywa na prawdę zgubne.
- Wiem to, Brad. Postaram się jeszcze dziś załatwić tą sprawę z Mark'iem.
Posłał im uspakajające spojrzenie. To im wystarczyło w zupełności, szczególnie Brad'owi. Wiedział, że jeśli coś spoczywa a rękach jego najlepszego przyjaciela, to wszystko skończy się dobrze. No i wiedział, że jeśli Mike składa obietnicę, to jej dotrzymuje.
- W porządku.
Pokiwał głową, schodząc z łóżka, na którym siedział i podał dłoń Shinodzie, zmuszając go do wstania. Uścisnęli sobie dłonie, a następnie objęli się przyjacielsko, poklepując po plecach.
- Będę już leciał, stary. Obiecałem, że zajmę się dziś rodzeństwem. Widzimy się jutro na próbie, chłopacy.
Z tymi słowami wyszedł z pokoju Mike'a, kierując się schodami w dół i wychodząc na zewnątrz. Shinoda nawet nie trudził się odprowadzaniem przyjaciela, wszyscy bywali u niego tak często, że znali jego dom jak własną kieszeń. A może nawet i odrobinę lepiej.
- No i co myślicie?
W pokoju, w którym dotychczas zalegała cisza, rozniósł się niepewny głos Mike'a, patrzącego po twarzach swoich przyjaciół, szukającego jakiś wskazówek, które pomogłyby mu odgadnąć, co mają w głowie jego kumple.
- Eee...
Zaczął Joe, jednak szybko skończył, bo Brad mu przerwał.
- Kawał dobrej piosenki i muzyki, chociaż nie do końca mój styl, ale nie ważne. Chodzi o to, że ten koleś ma serio dobry głos, z którym wiem, że można dużo zrobić.
- Powinniśmy się spotkać i po prostu go przesłuchać, zobaczyć czy spełni nasze wymagania.
Jeśli chodzi o Roberta, to nie zawsze jego pomysły były dobre, ale akurat ten wydawał się na prawdę trafiony. Każdy zgodnie pokiwał głową i przeniósł wzrok na Joseph'a.
- No i co, Joe? Nadal uważasz, że on się nie nadaje?
Mr. Hahn przewrócił tylko oczami, mamrocząc coś niewyraźnego pod nosem.
- Nie słyszymy!
Brad zaśmiał się wrednie, ale tylko trochę; lubił się droczyć, a teraz miał do tego świetną okazję. Wiedział, że Jospeh będzie musiał przyznać im racje, ale wiedział też, że nie przyjdzie mu to łatwo. Chyba nikt nie lubi się przyznawać do swoich błędów i porażek. Chyba po prostu tak funkcjonuje ludzka duma.
- Powiedziałem, że mieliście racje i że ten koleś ma dobry głos, zadowolony?!
Odwarknął w odpowiedzi, mrużąc oczy i posyłając gitarzyście mordercze spojrzenie.
Każdy uwielbiał patrzeć na ich drobne sprzeczki, ale tylko dopóty, dopóki wszystko szło dobrze i koleżeńskie przekomarzanki nie przeradzały się w prawdziwe kłótnie, po których chłopaki nie rozmawiali ze sobą nawet do kilku dni. Potem oczywiście dochodzili do wniosku, że powód był idiotyczny, a kłótnia sama w sobie bez sensu i się godzili.
- Ojj, no nie złość się już tak, Joey! Cieszmy się, że wszyscy mamy takie samo zdanie na ten temat.
Podsumował z rozbrajającym uśmiechem, wywołując cień śmiechu wśród niektórych. Byli na prawdę zgraną paczką.
Znali się dobrze, mówili sobie wszystko, pomagali w potrzebie, byli szczerzy - przynajmniej mówili szczerze co sądzą na dany temat, bo wiedzieli, że ściemnianie nie chodzi w grę, szczególnie jeśli stawką jest rozpad zespołu. I najważniejsze - ufali sobie bezgranicznie. Nawet po najgorszej kłótni, sekrety drugiego pozostawały między ich piątka. Mogli kłócić się każdego dnia, ale to nie zmienia faktu, że każdy z nich był lojalny wobec reszty.
- Możesz do niego dzwonić.
Daivd zwrócił się w stronę Mike'a, dziwiąc się, że jeszcze tego nie zrobił. Zaczął mieć dziwne przeczucie, że to, co zaraz usłyszy, wcale nie będzie jedną z dobrych wieści.
- Najpierw Mark musi podjąć decyzję, wtedy dopiero mogę zacząć działać.
Wyjaśnił cierpliwie, chociaż sam w środku był kłębkiem nerwów. Jeśli nie zadzwoni, mogą stracić Chester'a, bo ktoś sprzątnie go im z przed nosa, za to jak zadzwoni i podejmie decyzje sam, będzie musiał wyrzucić Mark'a z zespołu. Ani jedno, ani drugie nie było mu na rękę. Z resztą z Wakefield'em zawsze były jakieś konflikty. Raz był ich wokalistą, a raz nie. Raz przychodził na próby innym razem miał - niby - coś do załatwienia. Przecież w taki sposób zespół nie da rady funkcjonować.
- Miał wrócić z tej swojej wycieczki dwa dni temu, dla mnie to oczywiste, że odchodzi.
- Mimo to, lepiej go zapytać.
Mike pozostawał przy swoim. Tak - grzeczny, kochany Mike. Może i nie mieli, aż takiego dobre kontaktu z Mark'iem, ale mimo to, nie potrafiłby go tak po prostu wyrzucić. To dlatego kilka dni wcześniej zadzwonił do niego, żeby porozmawiać o tym, żeby w końcu usiadł, zastanowił się i podjął ostateczną decyzję.
- On gra na czas, Mike, a my tego czasu wcale nie mam za wiele.
Shinoda wiedział, że Brad ma rację, w zupełności zdawał sobie z tego sprawę, jednak jak już coś robić, to zrobić to dobrze. Życie i Mark są nieprzewidywalni, może mu coś odbije i zażąda jakiś praw autorskich, czy Bóg wie tam czego, i co wtedy? Lepiej, żeby rozstali się w zgodzie i porozumieniu. O ile w ogóle się z nim pożegnają.
- Wiem.
- Bennington ma serio dobry głos, świetnie byście się zgrywali, powstałby jakiś kontrast, bo głos Mark'a może i jest dobry, ale Twój i jego totalnie się zlewają...
Ciągnął dalej swój wywód. Oczywiście każdy wiedział, że ma rację w tym co mówi, bo głos Wakefield'a, a głos Chester'a to zupełnie dwa odmienne światy. Mark miał dobry wokal, ale dość pospolity, dużo o nim nie można powiedzieć. A Bennington? On zaprezentował im zupełnie trzy różne wersje swojego głosu, co zmusiło Joseph'a do refleksji. Dał się ponieść pierwszemu wrażeniu, co przeważnie bywa na prawdę zgubne.
- Wiem to, Brad. Postaram się jeszcze dziś załatwić tą sprawę z Mark'iem.
Posłał im uspakajające spojrzenie. To im wystarczyło w zupełności, szczególnie Brad'owi. Wiedział, że jeśli coś spoczywa a rękach jego najlepszego przyjaciela, to wszystko skończy się dobrze. No i wiedział, że jeśli Mike składa obietnicę, to jej dotrzymuje.
- W porządku.
Pokiwał głową, schodząc z łóżka, na którym siedział i podał dłoń Shinodzie, zmuszając go do wstania. Uścisnęli sobie dłonie, a następnie objęli się przyjacielsko, poklepując po plecach.
- Będę już leciał, stary. Obiecałem, że zajmę się dziś rodzeństwem. Widzimy się jutro na próbie, chłopacy.
Z tymi słowami wyszedł z pokoju Mike'a, kierując się schodami w dół i wychodząc na zewnątrz. Shinoda nawet nie trudził się odprowadzaniem przyjaciela, wszyscy bywali u niego tak często, że znali jego dom jak własną kieszeń. A może nawet i odrobinę lepiej.
- To już
siedemnasta?!
Wykrzyknął spanikowany Rob, zerkając mimowolnie na zegar, wiszący na ścianie, tam gdzie stały instrumenty i sprzęt, czyli centralnie nad Mike'iem, który już zdążył ponownie zając swoje miejsce.
- Rodzice mnie zabiją, miałem pomóc przy obiedzie!
Chłopak zerwał się z fotela, wprawiając go w ruch. Wybiegł z pokoju jak poparzony. Śpieszył się tak bardzo, że zbiegając po schodach jego kroki brzmiały jak słoniowe. Pozostali zaśmiali się widząc roztargnionego Roberta. Jego rodzicom nie za bardzo podobało się to, że poświęcał tak dużo czasu zespołowi, dlatego wolał im nie podpadać, żeby przypadkiem nie zakazali mu gry.
Zaledwie po kilku sekundach od jego szybkiego zniknięcia, głowa Rob'a pojawiła się w drzwiach z szerokim uśmiechem.
- Do jutra!
Pożegnał się, wcześniej o tym zapominając. Zbiegł po schodach i idąc w ślady Brad'a, na dobre wyszedł z domu.
Śmiech przybrał na intensywności. Cały Bourdon - zakręcony, szalony i całkowicie roztargniony.
- No Mikey, my też będziemy się zbierać.
Stwierdził Phoenix, gdy w końcu przestali się śmiać i w pokoju zapadła cisza.
- Widzimy się jutro, stary.
On i Joe unieśli dłonie w geście pożegnania i lekkim uśmiechem wspólnie wyszli z jego pokoju, o czymś jeszcze dyskutując po drodze do drzwi.
- Trzymajcie się!
Odkrzyknął, nie do końca pewny, czy go usłyszeli. Westchnął, kiedy do jego uszu dotarło ciche kliknięcie zamka i trzask drzwi, informujące, że David i Joseph także opuścili jego dom.
I znowu został sam.
Niechętnie się podniósł, już drugi raz tego dnia, kładąc się na łóżku i sięgając po telefon. Wykręcił numer Wakefield'a i czekał cierpliwie, aż odbierze.
- Halo?
- Cześć, Mark. Tu Mike, chciałem pogadać.
Mruknął do słuchawki, kładąc głowę na poduszce i wlepiając swój wzrok w nudy sufit.
- O co chodzi?
- Będziesz jutro na próbie, czy jeszcze nie wróciłeś?
- Będę, coś jeszcze?
Chłopak wyraźnie nie miał ochoty rozmawiać, zbywając Shonidę krótkimi odpowiedziami.
- Nie, nie... To pogadamy jutro, trzym...
Nawet nie dokończył zdania, bo Wakefield przerwał mu idiotycznym ''mhm'' i odłożył słuchawkę, zanim ciemnooki dziewiętnastolatek zdążył jeszcze coś dodać.
Odsunął dłoń od swojego ucha, w której znajdowała się czarna słuchawka i rzucił jej zdziwione spojrzenie, zupełnie tak, jakby Mark mógł je zobaczyć. Albo jakby słuchawka miała przemówić i wyjaśnić mu dziwne zachowanie kumpla.
Wzruszył ramionami i odłożył ją na miejsce, następnie założył ręce za głowę, układając się wygodniej na swoim łóżku.
W jego pokoju, ponownie zaległa cisza, przerywana idiotycznym tykaniem zegara, które przypominało mu o upływającym czasie.
Rozdrażniony podniósł się do pozycji siedzącej, wstając z łóżka i podchodząc do odtwarzacza. Przesłuchanie tej płyty jeszcze raz, przecież mu nie zaszkodzi. Po naciśnięciu odtwarzania, wrócił z uśmiechem na ustach na swoje łóżko, kładąc się w tej samej pozycji co wcześniej.
- "Raz, raz. Działa? Działa. Ekhm. Jestem Chester Charles Bennington. Dla znajomych Chazy Chaz, a TO jest moje demo..."
Z głośników popłynął głos Chester'a, co wywołało - nie wiadomo czemu - szerszy uśmiech na twarzy dziewiętnastolatka. Leżąc na łóżku z zamkniętymi oczami i rękoma za głową, przez jego umysł przebiegła pewna myśl.
Wykrzyknął spanikowany Rob, zerkając mimowolnie na zegar, wiszący na ścianie, tam gdzie stały instrumenty i sprzęt, czyli centralnie nad Mike'iem, który już zdążył ponownie zając swoje miejsce.
- Rodzice mnie zabiją, miałem pomóc przy obiedzie!
Chłopak zerwał się z fotela, wprawiając go w ruch. Wybiegł z pokoju jak poparzony. Śpieszył się tak bardzo, że zbiegając po schodach jego kroki brzmiały jak słoniowe. Pozostali zaśmiali się widząc roztargnionego Roberta. Jego rodzicom nie za bardzo podobało się to, że poświęcał tak dużo czasu zespołowi, dlatego wolał im nie podpadać, żeby przypadkiem nie zakazali mu gry.
Zaledwie po kilku sekundach od jego szybkiego zniknięcia, głowa Rob'a pojawiła się w drzwiach z szerokim uśmiechem.
- Do jutra!
Pożegnał się, wcześniej o tym zapominając. Zbiegł po schodach i idąc w ślady Brad'a, na dobre wyszedł z domu.
Śmiech przybrał na intensywności. Cały Bourdon - zakręcony, szalony i całkowicie roztargniony.
- No Mikey, my też będziemy się zbierać.
Stwierdził Phoenix, gdy w końcu przestali się śmiać i w pokoju zapadła cisza.
- Widzimy się jutro, stary.
On i Joe unieśli dłonie w geście pożegnania i lekkim uśmiechem wspólnie wyszli z jego pokoju, o czymś jeszcze dyskutując po drodze do drzwi.
- Trzymajcie się!
Odkrzyknął, nie do końca pewny, czy go usłyszeli. Westchnął, kiedy do jego uszu dotarło ciche kliknięcie zamka i trzask drzwi, informujące, że David i Joseph także opuścili jego dom.
I znowu został sam.
Niechętnie się podniósł, już drugi raz tego dnia, kładąc się na łóżku i sięgając po telefon. Wykręcił numer Wakefield'a i czekał cierpliwie, aż odbierze.
- Halo?
- Cześć, Mark. Tu Mike, chciałem pogadać.
Mruknął do słuchawki, kładąc głowę na poduszce i wlepiając swój wzrok w nudy sufit.
- O co chodzi?
- Będziesz jutro na próbie, czy jeszcze nie wróciłeś?
- Będę, coś jeszcze?
Chłopak wyraźnie nie miał ochoty rozmawiać, zbywając Shonidę krótkimi odpowiedziami.
- Nie, nie... To pogadamy jutro, trzym...
Nawet nie dokończył zdania, bo Wakefield przerwał mu idiotycznym ''mhm'' i odłożył słuchawkę, zanim ciemnooki dziewiętnastolatek zdążył jeszcze coś dodać.
Odsunął dłoń od swojego ucha, w której znajdowała się czarna słuchawka i rzucił jej zdziwione spojrzenie, zupełnie tak, jakby Mark mógł je zobaczyć. Albo jakby słuchawka miała przemówić i wyjaśnić mu dziwne zachowanie kumpla.
Wzruszył ramionami i odłożył ją na miejsce, następnie założył ręce za głowę, układając się wygodniej na swoim łóżku.
W jego pokoju, ponownie zaległa cisza, przerywana idiotycznym tykaniem zegara, które przypominało mu o upływającym czasie.
Rozdrażniony podniósł się do pozycji siedzącej, wstając z łóżka i podchodząc do odtwarzacza. Przesłuchanie tej płyty jeszcze raz, przecież mu nie zaszkodzi. Po naciśnięciu odtwarzania, wrócił z uśmiechem na ustach na swoje łóżko, kładąc się w tej samej pozycji co wcześniej.
- "Raz, raz. Działa? Działa. Ekhm. Jestem Chester Charles Bennington. Dla znajomych Chazy Chaz, a TO jest moje demo..."
Z głośników popłynął głos Chester'a, co wywołało - nie wiadomo czemu - szerszy uśmiech na twarzy dziewiętnastolatka. Leżąc na łóżku z zamkniętymi oczami i rękoma za głową, przez jego umysł przebiegła pewna myśl.
Może on faktycznie ma coś z Anioła...
Na początek - to dobrze, że szybko dodajesz rozdziały.
OdpowiedzUsuńRozpływam się już na samą myśl o jego głosie. Dobrze opisałaś te fazy śpiewu. I w ogóle oczyma wyobraźni widzę Mike'a jak słucha Chaza i już po głosie się w nim zakochuje... JENY, JAK JA KOCHAM BENNODY. :3
Pisz dalej, bo robi się coraz ciekawiej, serio, strasznie czekam na ich 1. spotkanie, na pewno będzie niesamowite!
I tak przy okazji - postaram się pod koniec tygodnia coś napisać!
Moje przeczucie mnie nie zawiodło! ;p mówię sobie, wejdę, zobaczę, może coś dodała. Wchodzę i co widzę? Rozdział drugi! Normalnie się ucieszyłam i szybko zaczęłam czytać xd Pierwsza sprawa, to fajnie opisane to wszystko no i ten bulwers Mike'a, hah - sama słodycz.
OdpowiedzUsuńDruga sprawa, to zakończenie, też boskie, zauroczyłam się, ahh xd
Trzecia sprawa, fajnie, że dodajesz często notki, bo jestem ciekawa co będzie w kolejnej ;>
Pozdrawiam,
loadedgun.
Super, to jest po prostu cudowne!! To jak wszystko opisujesz, naprawde nic dodac nic ujac. Naprawde masz talent!!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
AlicjaP.
Tak, Bennoda! kochamkochamkocham!
OdpowiedzUsuńczytanie po angielsku już mnie zaczyna męczyć, więc cholernie cieszę się, że znalazłam tego bloga ; d
kolejny rozdział poproszę ;d
czekam,
Tyśka ;d
kolejny rozdział jutro ;)
OdpowiedzUsuńcieszę się, że Ci się podoba i dziękuję za komentarz ;)